Widzieliście post wyżej?
Podniosę sama, a przy okazji....
Moje ogrodzenie więzienne zdawało się być bezpieczne. Przez ostatnie prawie dwa lata żadna dziewczynka nie opuściła terenu ogrodu, do dzisiaj
Siedzę spokojnie na włościach, bo co niby może się stać. Drzwi tarasowe otwarte, koty wchodzą i wychodzą, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że dawno nie zaglądała Cosia. Cosia śpi często w Hiltonie, więc się nie niepokoiłam.
Nagle słyszę potworne walenie Balbiny w folię na płocie. One wszystkie tak się bawią z psem sąsiadów, wielką wilczurzycą, której jedynym zajęciem jest obserwowanie moich kotów. Śliczna psina, młoda, niestety nikt z nią nigdzie nie wychodzi i pewnie jej tak życie zejdzie w tym ogrodzie. Nie bardzo wiem, nie znam się na relacjach psio-kocich, co by było gdyby
Ona po drugiej stronie z nosem przy folii szczeka na koty, ale macha przyjacielsko ogonem, a one, czyli Cosia i Balbusia, prężą grzbiety i walą łapkami w tę folię. Tuta nie zbliża się do płotu, siedzi na murku wejściowym i ma z Szilą takie duchowe porozumienie. Tuta wie, że Szila jest samotna i że jest jej w tym ogrodzie beznadziejnie nudno.
Wracam do tego hałasu. Coś mnie tknęło, bo to nie było walenie do psa. Było dłuższe i mocniejsze. Wychodzę, a na ogrodzie sąsiadów Cosia
Balbisia tłucze w ogrodzenie co sił w łapkach wołając pewnie w ten sposób Cosię.
A ta jaka zadowolona, a wracać wcale nie zamierza, a zwiedza sobie, głucha jakaś
Na szczęście suni nie było. Wybiegłam do furtki z wędką, koszykiem, saszetką i innymi zabawkami, ale Cosia nawet w moją stronę patrzyć nie chciała. Przy furtce murem Balbusia i Tuta, doskonale wiedziały o co chodzi i bardzo zaniepokojone obserwowały moje zmagania z przemówieniami do Cosi.
Natomiast Mić, któremu wolno czasem, wyszedł ze mną na nieogrodzoną część posesji i natychmiast namierzył za płotem Cośkę. Przelazł do niej, nosek-nosek i jak on jej pilnował

Chodził za nią krok w krok, rozglądał się, główka chodziła we wszystkie możliwe strony, siedział przed furtką sąsiadów i obserwował, czy jakieś auto nie jedzie, czy inny pies nie nadchodzi, no słuchajcie, wzruszająca scena. Takiego Micia nie znałam...
Ostatecznie udało się Cośkę zwabić na rybkę do koszyka i zanieść do domu.
Mam w piątek teoretycznie na kilka dni wyjechać do Warszawy w bardzo pilnej sprawie. Załatwiłam opiekę do kotów, ale nie wyjadę, jak nie znajdę miejsca, w którym Cośka pokonała ogrodzenie. Pewnie to się tak skończy, że jednak nie wyjadę.
Zobaczymy.
Powiedzcie mi, gdyby ta sunia tam była, czy Cośkę by zjadła? Jakie tu mogą być teoretyczne relacje?
Martwię się
