Jana, bardzo ale to bardzo fajny obrazek, dziękuję za życzenia i wzajemnie !
Ja tam jakoś nie mam odpowiedniego nastawienia do świąt, ale nic to. I jeszcze na dodatek od tamtego piątku leczyliśmy Keiko... W ostatnim poście zapeszyłam widocznie, bo w piątek wieczór wydarzyło się nieszczęście

Z naszej winy
W łazience bawiłam się w małego chemika i na szafce z rozłożonych małych płytek lustra wybawiałam aluminium środkiem żrącym - wodorotlenek sodu, jak w płynnym krecie do rur, choć tu akurat była inna firma. Potrzebowałam na szklanych płytkach mniej lustra a więcej przezroczystości. Zostawiłam całość na jakiś czas do reakcji, zamknęłam drzwi i powiedziałam TŻ, że muszą być zamknięte, aby koty się tam nie dostały. A ten po jakimś czasie poszedł do toalety i wychodząc zapomniał zamknąć za sobą.....

Dowiedziałam się, jak zobaczyłam Keiko biegającą jak szalona po mieszkaniu i prychającą, plującą itd. Od razu w szoku, bo skojarzyłam, co się stało. Musiała wskoczyć na szafkę i albo dotknąć językiem którejś płytki, albo polizać łapkę celem jej wyczyszczenia. Od razu ją dorwaliśmy z mokrą ściereczką i dalej wycierać, co możliwe. Nawet nie chcę myśleć, jak ją to okropnie szczypało. Puściliśmy i obserwowaliśmy. Była już taka całkiem spokojna, myśleliśmy, że już będzie dobrze, nie zetknęła się ze zbyt dużą ilością. Przez jakiś czas nic się nie działo, ale po jakiejś godzinie zaczęła się bardzo ślinić. Był już bardzo późny wieczór, ale trudno, telefon do naszego weta do domu. Ten jak tylko się dowiedział, co to był za środek, kazał natychmiast przecierać ją, płukać pyszczek ile wlezie roztworem wody z octem celem zneutralizowania trucizny i potem znowu zadzwonić. Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej. Podrapała nas okrutnie, ale chyba nam się udało ją porządnie przetrzeć. Łapki to luzik, najgorzej z pyszczkiem. Dał radę zwinięty w ciasny rulon mokry ręczniczek wciśnięty na sztorc w pysio, zaciskała na tym zęby, więc siłą rzeczy przecierał ją jakby wewnątrz pyszczka. I tak kilka razy.
Potem telefonicznie wet wytłumaczył już na spokojniej. To silny środek żrący (no kurcze, skoro aluminium wybawiał ze szkła...

) i doznała poparzenia wewnątrz pyszczka. Na szczęście tylko przedniej części i że nie dostało jej sie nic do gardła i przewodu pokarmowego, bo wtedy to krwawe wymioty i śmierć. Rany boskie, coś strasznego. Uspokoił nas, że jej to nie grozi, bo już by było po... [Boże] i że ma "tylko" silne podrażnienie.
Na drugi dzień rano obejrzał ją dokładniej (ja już nie miałam serca jej męczyć oglądaniem, tylko co rusz wycierałam jej ślinę, bo intensywnie się śliniła) i powiedział, że w zasadzie tylko przednia część języczka ucierpiała. Nie będzie chciała jeść, powinna pić, ale może nie chcieć. Dostała zastrzyki przeciwzapalne, przeciwbólowe, antybiotyk i dał jej kroplówkę pod skórę i zestaw do podawania jej w ten sposób płynu do domu. W sumie antybiotyki dostała cztery razy, w tym dwa sama jej podałam w domu. Wiecie, że pić zaczęła sama dopiero jakieś 3 dni temu ? Jedzenie jej podaję jako papkę na palec i szybkim ruchem pod górne podniebienie - wtedy już mieli i przełyka. Papka jest pyszna (kaloryczna, pożywna), więc protestuje tylko przed sposobem podawania. Ale jakoś to biedulka znosi. I długo jeszcze się śliniła, wcześniej bardzo, teraz już mniej (ale wet mówił, że to normalne, tak ma być). Wyglądała jak flejtuszek moja mała Keiko, bo ciągle jej ślina na futerko leciała. Jaj jej wprawdzie przecierałam, ile mogłam, pucowałam wilgotną szmatką, na ile jej cierpliwości starczało, ale i tak... sama się czyścić nie mogła... Najgorzej było, jak z tymi obślinionymi łapkami wychodziła z kuwety...

Jejku, ile ona musiała znieść moich przy niej obrządków, to szok. I tak straciłam troszkę jej zaufania, już do mnie nie przylatuje tak na zawołanie jak kiedyś

Ale najgorsze okazało się nano-srebro koloidalne, które w końcu przyszło. Psikania w pyszczek już absolutnie nie zniosła, protest ogromny, uciekanie, no jak nie ona. Dałam spokój, aby nie stracić całkiem jej zaufania, bo juz i tak zaczynało się zaleczać. W zasadzie dziś jest taki dzień przełomowy. Sama się już czyści, karmę może nie tyle je co bardziej połyka, skacze za patyczkiem z piórkami jak szalona jak dawniej. Języczek też już nie daje tak po oczach czerwienią. Pewnie, że do całkowitego wyleczenia jeszcze potrzeba czasu, ale już jest w miarę dobrze. Wcześniej to nawet Jedi zostawiał ją w spokoju, nie zaczepiał do zabawy jak zwykle, a raczej leżał koło niej i ją wylizywał często.
No mówię Wam, co ja przez ten tydzień przeżyłam... Na początku szok i okropny strach, a potem to zwyczajnie wielką żałość, bo ona taka bidulka była, smutna, smętna, obolała i śliniąca się....
Ech, proszę, uważajcie na takie rzeczy, niech to dla wszystkich będzie przestrogą. Ja niby wiedziałam, żeby zabezpieczyć przed kotami, a i tak się nie udało, czynnik ludzki zawiódł... Nie wiem, pod kluczem takie rzeczy chyba robić trzeba....
TŻ strasznie się przejął (on zresztą nasze kociaki bardzo kocha, ewidentnie) i robił wszystko co trzeba razem ze mną, więc już mu dałam spokój z wypominaniem, ale na początku, gdyby nie leki jakie biorę, to bym go chyba na strzępy rozerwała
