Uff, wszyscy żyją
Jesień średniowiecza, ruski rok, no co tam jeszcze ze znanych określeń. Ale oo dziwo krew się nie polała, to sukces. Miniaturowa lwica jak powiedział pan doktor. Pluła, usiłowała zabić wszystkich, szarpała się i walczyła dzielnie. Przy tym wszystkim ryczała. Ona wydaje dźwięki nieprawdopodobne, nie mam pojęcia jak taki ryk może sie wydobywać z takiego małego ciałka
Jednak "do adremu". Uraz mechaniczny, może się o coś uderzyła, może dżentelmen Nodi jej przyłożył, nie wiadomo. Ale ten uraz już sam się zaczął goić. Dostała kropelki (co 8 godzin, będzie jazda, safari prawdziwe a nie fotograficzne) i płyn do przemywania. Z katarem nic nie robimy. Doktor nie zdecydował się strzelać z armaty do wróbla czyli wkraczać z antybiotykiem. Wycieku z noska nie ma, jest tylko kichanie, zakaz balkoningu w chłodne noce. A może to być też wynik tych kłopotów z oczkiem, takie naczynia połączone. Obserwujemy więc.
Lwiczka nasza obejrzana, obmacana (ups, badanie palpacyjne należało ładnie powiedzieć), osłuchana. Pan doktor znajduje ją w znakomitej formie. Nie zrobił badań krwi, uznał że nie ma żadnych w tym kierunku wskazań, a miała badania w styczniu.
Teraz kawka, kawka z marcepanem, głęboki oddech. Dla nas i dla Nemi, ta już chyba oddycha bo śniadanko nie zjadła tylko pożarła.