No i mi się Kiciuś zepsuł

No dobra, od jakiegoś czasu coś było nie tak - a to ogon wygryziony, a to futro bez blasku i jakieś takie. Ale za to wigor miał i czasami miałam dość porannych i wieczornych wielkich pardubickich przez moją głowę.
Aż tu nagle wczoraj po południu pod lodówką jakoś przestrzennie się zrobiło

.
Wyciągnęłam indyczka z zamrażarki i wrzuciłam do wody. I co? I nikt nie pilnuje procesu rozmrażania.
Pociachałam na zwykłe kawałeczki, przy misce pusto.
Zaniosłam Panu Kotu pod pyszczek, kręci nosem, że kolacji jeść nie będzie. Poczekałam jeszcze trochę, czy mu się nie odwidzi, nakarmiłam Aramisa i schowałam miski w ponurym przeczuciu, że bez porannego wampirzenia kotka się nie obejdzie.
Noc Marlonek spędził w koszyku pod biurkiem, no raz przyszedł się pomiziać, ale jakieś to takie smutne było.
Rano tylko Aramis o jedzenie glindził, a Marlon nie chciał ani jeść ani pić. Aramis nie próbował zaczepiać, ogólnie zachowywał się tak, jak kiedyś Marlon, gdy tylko się Alienowi pogarszało.
No i powędrował Biedaczek do transportera, dobrze że kolejki do weta nie było. Badania mają być jutro, z oględzin wynikło, że lekko jakby gardło ma opuchnięte, nos zapchany bardziej niż z zwykle, odwodnił się, w brzuszku coś nie tak. A - i Zuza - miałaś rację. Faktycznie był trochę zapchany w gruczołach okołoodbytniczych.
Dostał kroplówkę, witaminy, jakieś leki rozkurczowe. Leżał osowiały i pozwalał ze sobą robić wszystko. Przy dwóch zastrzykach stary dobry bandyta na moment się przebudził i wywarzał panu, co o nim sądzi. Tabletkę, która miała mu zrobić dobrze na apetyt łyknął bez problemu.
Po czym zwiał do transportera.
No i jutro jesteśmy umówieni na 10. Będą wyniki, zobaczymy co dalej robimy.
Na razie jest nieco żwawszy, chociaż szału nie ma. Zjadł trochę, nie za dużo, ale sam i z apetytem. Może dobrze, że nie rzucił się na jedzenie, bo jeszcze by go brzuch rozbolał, ale... no martwię się.
Jutro melduję, co wyszło
