Dziękuję, na szczęście w porządku, tylko miałam trochę zajęć. Telefonowała żona Witka i trochę sobie powspominałyśmy
Brakuje nam go.
Lubiłam z nim rozmawiać, bo Witek zdawał się wiedzieć coś o wszystkim. Taki omnibus. Poglądy miał podobne do mnie, ale nie identyczne i dlatego dobrze się dyskutowało. Poza tym lubiłam obserwować go przy pracy, bo był taki "zorganizowany" i potrafił przewidzieć, co może się zdarzyć - zawczasu przygotowył wszystko, łącznie z zabezpieczeniem miejsca pracy, żeby niepotrzebnie nie nabrudzić. Szkoda, że naciski rodziny zmusiły go do skończenia ekonomii, bo jego żywiołem były prace ręczne. Umiał w domu zrobić większość napraw - wymienił mi kran w łazience, nogę w drapaku, założył dodatkowe uchwyty przy brodziku, umocował dodatkowy materac na łóżku, ale też np. założył siatkę na otwór wentylacyjny w kuchni... Pracował spokojnie - przeciwieństwo mojego Taty, który od razu się złościł, kiedy coś szło nie tak. A często szło, bo Tata robił wszystko na oko, byle szybciej skończyć i oddać słodkiemu lenistwu
Pamiętam, jak razem z Witkiem składali wielki regał. Tata, już zdenerwowany, chciał właśnie wiercić dziurki w "plecach" regału, a Witek nieśmiało proponował - Wujku, a może jednak najpierw zmierzymy, gdzie te dziurki...
Kochał wolność, duże przestrzenie, przyrodę. Nie znosił miasta, hałasu, tłoku. Marzył, że zamieszka w Bieszczadach i otworzy tam mały warsztat stolarski (szczególnie lubił prace w drewnie), ale nigdy mu się nie udało. Może zbyt mało energicznie o to zabiegał, ale przede wszystkim jego żona nie chciała na stałe przenieść się do dzikiej głuszy. Nie dziwię jej się - ja też bym nie chciała
Za to wszystkie urlopy spędzali, podróżując po Polsce, zwykle po Bieszczadach albo innych pięknych okolicach. Zawsze przywoził mnóstwo zdjęć - fotografowanie było jego konikiem od dzieciństwa. Pamiętam, jak wywoływał tradycyjne zdjęcia w łazience, zmienionej na ciemnię fotograficzną przy pomocy żarówki owiązanej różową bibułą...
W dzieciństwie często wyjeżdżaliśmy razem na wakacje. Do dziś pamiętam, jak do wynajmowanego letniskowego pokoju wpadł jakiś ogromny owad - chyba trzmiel? Ja oczywiście schowałam się pod kołdrę, wrzeszcząc wniebogłosy, nawet Mama była trochę przestraszona brzęczacym olbrzymem, a Witek spokojnie wziął straszydło w obie dłonie, zamknął w nich jak w klatce i wyniósł do ogrodu, mówiąc, że trzmiele nie gryzą. Uff, patrzyłam na niego wtedy jak na bohatera. Szczęście, ze straszydło nie okazało się np. szerszeniem i nie ukąsiło - Witek był alergikiem...
Tak dziwnie mówić o nim - był...
O, tak wyglądał prawie 30 lat temu.
A tak jeszcze niedawno, podczas urlopu.