Witam wszystkich. Chciałam się Wam pożalić... Mamy kota z hodowli, maine coona. Zdecydowaliśmy się na tą rasę ze względu na cechy charakteru, jakie w sobie nosi i o jakich mówili mi wszyscy inni - czyli kot przyjaciel, kot miziak, chodzący za człowiekiem jak pies i w ogóle najlepszy, ze wszytkich kotów, jeśli chodzi o charakter. Jaka ja byłam głupia i naiwna, myśląc w ten sposób... myślałam, że to rasa decyduje o charakterze, a nie po prostu charakter kota sam w sobie. Można mieć najmądrzejszego i najlepszego dachowca na świecie i z kolei bardzo wrednego maine coona.
Nasza kotka okazała się niedotykalska

podam przykład... proszę sobie wyobrazić, że leży na kanapie, państwo do niej podchodzą i chcą dotknąć dłonią, po prostu dotknąć. Kotka od razu robi się nerwowa, macha ogonem i ucieka przed dotykiem. Jeśli przytrzymacie państwo na niej ręke dłużej niż minutę, ucieknie.
Pęka mi serce... ja nie potrafię tego zrozumieć. Jest z nami od roku, staram się, żeby było jej jak w niebie, ciągle do niej mówię, staram się być obok, bawię się i rozpieszczam na wszystkie możliwe sposoby, a spotykam się z taką obojętnością, wręcz niechęcią każdego dnia. Oczywiście ona do nas nigdy nie podejdzie, o kolanach można zapomnieć, nie poprosi o głaskanie, jest po prostu taka wyobcowana.
Jak sobie z tym radzić, aby nie rodziła się we mnie ciągła frustracja? Czy ktoś miał taki przypadek i przegadał sobie jakoś do rozumu?
Niestety weszłam w tą relację z kotem już z jakimiś oczekiwaniami... i może w tym tkwi mój błąd.
Ale czy to oznacza, że jestem złą osobą, marząc o przyjacielskim kocie?