Równy rok temu adoptowałam Maxa (teraz nazywanego głównie Kotem) - viewtopic.php?f=1&t=168411
Od ostatniego wpisu nasza historia toczy się szczęśliwie i bez zwrotów akcji - został zaszczepiony, zaczipowany, okna zabezpieczone, miseczki zawsze pełne, kuweta czysta, kolana gotowe do leżenia i ręce do miziania.
Aż nie mogę uwierzyć, że Kot, który bał się najmniejszego szmeru, na widok obcych uciekał do wersalki, atakował przy próbie głaskania - dziś z uniesionym wysoko ogonem wita gości łasząc się i dopraszając głasków



Na tym historia mogłaby się zakończyć, ale... zawsze jest jakieś 'ale'. Od ok. trzech tygodni Kot gwałci. Wyłącznie mnie lub przedmioty pachnące mną. Przez całe jego życie u poprzedniej właścicielki nic takiego się nie zdarzało, przez rok u mnie też nie. Kot był wykastrowany jako kociak. A od trzech tygodni mam mały dramat. Ciągle (on tak potrafi pół godziny bez przerwy, kilka razy dziennie) mnie gwałci. Ładuje się na kolana, nogi, brzuch, koc - bierze w zęby to, na czym akurat się znajdzie (rękaw szlafroka z moją ręką, koc z moją nogą - zanim zdążę zareagować jestem już gryziona z miłości), ugniata łapami, penis w ruch i jazda.
Na początku się nie przejmowałam - czytałam, że to normalne. Ale on tak ma coraz częściej i to trwa coraz dłużej. Przyznam, że zaczyna mi to działać na nerwy i czuję się źle z własnym kotem.
Macie jakiś pomysł, co mu nagle odwaliło po ośmiu latach kociego życia i jak temu zaradzić?