Britta pojechała do domku

Został Olle-Pingwinek i Lisa-CzarnaBródka, która przyprawiła mnie o zawał wczoraj. Jak to jest, że zawsze idiotyczne rzeczy spotykają mnie, kiedy chłopa w domu nie ma?...?
Po powrocie z pracy zabrałam się za ogródeczek, bo dziś wywożą u nas bio-śmieci, nie chciałam produkować kiszonki w worku, tylko żeby to w miarę od razu wywieźli.
Przy temperaturze 32 stopni pieli się średnio - czerwono-zielona już byłam, ale nie. Samo dłubanie w glebie to za mało, to jeszcze te gałązki ze ściętego orzechowca popakuję w worki, będzie na rozpałkę zimą. Spakowałam. Zgrabiłam resztki, wrzuciłam do worka bio, klapnęłam na krześle. Nie. Jak usiądę to już mnie żadna siła nie podniesie, a tu dzieci jeść wołają. Patrzę - cała piątka w wolierze, czyli maluchy już się nauczyły wyłazić, no trudno, na ogrodzonych 25 metrach się chyba nie zgubią... Poszłam do domu, łachy się do mnie przykleiły na amen, temperatura zrobiła swoje, ale stwierdziłam, że najpierw napcham głodne gęby, a dopiero potem się wykąpię na spokojnie. Zaczynam nakładać żarełko, kątem oka widzę, że już poczuły i się złażą. Przyszły. Nie ma Lisy. Cholerka, może nie umie wejść z powrotem? ale słyszę, że się coś pruje. Tak się pruje, że

Lecę na dwór, patrzę w tę wolierę, nie widzę jej, tylko słyszę: rozpaczliwy, głośny miauk. No niemożliwe przecież, żebym nagle ze zmęczenia głosy zaczęła słyszeć. To nie były głosy. To darła się Lisa, wisząca na siatce woliery, jakieś 3 metry nad ziemią. Jeszcze chwila, a wspięłaby się chyba na "sufit" tej woliery. Matkozcórką, i co teraz? chłopa, jak wspomniałam, nie ma, drabiny nie ma, zresztą ja mam lęk przestrzeni. W oczy mi wpadła euro-paleta, której Wiesiek używał przy zbieraniu czereśni. Wciągnęłam ją do woliery, nie da rady, za mało, nie sięgnę. Lecę do płotu, sąsiadka pani Teresa gada z jakąś koleżanką. Drę się, walę w ten płot, drabinę, ale już! Aleeee cooo? A Wieeesiaa nie maaa? a jak spadnieeesz? Jak spadnę to będę krzyczeć, dawaj, kobieto, tę drabinę! Nie spadłam. Jakbym spadła, to pewnie krzyczałabym do uśmiechniętej śmierci, bo już jak próbowałam oddać drabinę, to nikt mnie nie słyszał, mimo tłuczenia aluminiowym urządziem w blaszany daszek płotu. Ściągnęłam cholerę, całą i zdrową, tylko nieco przestraszoną. Zamknęłam smarki w klatce, wlazłam pod prysznic, mimo w sumie chłodnej wody zużyłam cały 80 litrowy boiler wrzątku, po czym przestałam się trząść.