Zakładam nowy wątek, bo zaśmiecałam moim kotem inne. A piszę ku przestrodze dla właścicieli kotów wychodzących
Zacznę od wyznania win: nie wykastrowałam dziada, jak był młody. Przysięgam - chciałam, ale moje chłopy broniły jago jaj jak niepodległości. Próbowałam mimo to - ale gadzina jakimś cudem dowiadywał się o zagrożeniu i profilaktycznie znikał na 2-3 doby - no i umówiony termin u weta przepadł 3 razy... Kilkanaście razy solennie postanawiałam, że już go nie wypuszczę
W sobotę Bungus był uprzejmy opuścić rano miejsce stałego zakwaterowania i udac się w kierunku nieznanym. Od sobotniego wieczoru spenetrowałam 4 razy obszar mniej więcej kilometra kwadratowego, zajrzałam pod wszystkie samochody, rozgrzebałam kosze na śmiecie, zostałąm obszczekana przez kilkanaście psów za zaglądanie przez ogrodzenia i zakwalifikowana przez przechodniów jako wariatka, co łazi popłakana i gada do siebie coś w rodzaju: "kici kici, Bunguś, gdzie jesteś?" . Resztę czasu spędzałam na balkonie - "kici kici, Bunguś, gdzie jesteś?" , co spowodowało wysyp miejscowych bezdomniaków - stały na dole i dziwiły się, czemu je wołąm, skoro dostały już jeść kilka razy
Dwa wyraźnie dawały do zrozumienia, że sa gotowe zastąpić tego głupiego Bunga, jako grzeczne, domowe kotecki. Wczoraj, ok. 22 tradycyjnie wisząc na balkonie ujrzałam Bungusia, jak niespiesznie przechadza się pod domem Zanim przypomniałam sobie, że miałam go za ten numer udusić, kotecek został wygłaskany i nakarmiony. Myślałam, że biedactwo jest wygłodzone, więc zaserwowałam royalka dla kastratów, którego normalnie nie tyka. Nie tknął
Przetrzymałam gada do rana - i wypuściłam, bo obawiam się o własne życie..
Do chwili ugrzeźnięcia na forum przejmowałam się jego znikaniem w granicach znośnych dla otoczenia
czuję, że moje dni są policzone: albo zejdę na zawał, albo TŻ nie wytrzyma i wraz z kotem wyląduję pod mostem. Czy ktoś zna metodę na takiego potwora?
Przepraszam, że tak długo, ale musiałam się wreszcie wyżalić

