» Pt wrz 27, 2024 13:30
['] | 6 letnia kicia z bardzo szybko postępującymi nerkami
Dzień dobry wszystkim.
Mam na imię Marcin, jestem tatą cudownej koteczki trikolorki w wieku 6 lat o imieniu Pusia. Spokojna, kochana przylepa. Wraz z drugą połową opiekujemy się nią od prawie 4,5 roku. Koteczka zabrana ze wsi, mizerna, wtedy w roku 2020 chudziutka (chyba około 2,6kg) i lgnąca do człowieka jak rzep. W ciągu sekundy zakochałem się po uszy i padła decyzja, że nie ważne co i jak, kotka jedzie z nami do nowego domku gdzie dostanie ciepło i miłość na jaką zasługuje takie drobne stworzenie szukające ciepła i opieki.
Tak się stało, zabrana do spokojnego mieszkania gdzie nie odbywały się nigdy żadne imprezy, gdzie nasza córka mogła czuć się sobą i robić swoje kocie rzeczy. Kocia wychowana z psami więc czasami wręcz szczekała, cudowny dźwięk.
Pod naszą opieką przytyła do 4kg, dalej będąc drobną kicią, sierść się poprawiła, kotka była długi czas zadowolona z życia, bawiła się, ganiała po mieszkaniu, przynosiła swoje zabawki w ząbkach do rzucania.
Z czasem z nieznanego mi powodu kocia robiła się coraz bardziej przestraszona wszystkiego, oprócz nas, opiekunów. Wcześniej na wsi była kotem łowiącym myszy i żyjącym na podwórku, mająca do czynienia z psami i ludźmi.
Niestety z tego co wiem w swoim krótkim życiu na wsi dwa razy rodziła i dwa razy jej kocięta zostały jej zabrane. Ich los można wywnioskować...
Gdy ktoś się pojawiał w mieszkaniu uciekała i się chowała, gdy ktoś wychodził wracała do nas, wokalnie oznajmiając, że jest już wszystko ok, wskakiwała na kolana, kazała się drapać i głaskać. Niebo na ziemi z myślą z tyłu głowy, że coś jest nie tak.
Od jakiegoś czasu, czasu dość długiego, mierzonego raczej z latach (1,5-2?) nie miesiącach kotka zaczęła się wylizywać, raz mocniej, raz słabiej, brzuszek cały, pod pachami, wylizane pasy startowe, mocno nas to zaniepokoiło i chodziliśmy z nią do weterynarzy różnej, przepraszam, maści.
Badania krwi, badania moczu, wyniki wg weterynarzy poprawne, wg mnie absolutnie nie. Jeśli widzę jakieś oznaczenia na czerwono, że czegoś jest za mało a czegoś stanowczo za dużo to mówię o tym głośno - każdy weterynarz bagatelizował sprawę mówiąc - alergia pokarmowa, stres itd.
O ja głupi wierzyłem, uspokajałem się na parę miesięcy i żyliśmy razem w pięknej symbiozie. Kotka miała epizod krwiomoczu, dostała kroplówki, zmieniona karmę na "pęcherzową" i wszystko wróciło do normy.
Nastała końcówka roku 2023, początek 2024, kotka zaczęła robić to czego nie robiła prawie nigdy - wymiotować. W ciągu kilku miesięcy wymiotowała z 3-4 razy co wcześniej nie zdarzało się w ogóle.
Wymioty następowały po zjedzeniu swojego ulubionego suchego pokarmu na pęcherz. Karmiona także pokarmem mokrym codziennie, miała wybór, oraz sama z siebie piła z fontanny i normalnie pięknie kupkała i siusiała codziennie, codziennie sprawdzaliśmy jak to wygląda w sumie od zawsze, dla spokojności.
Chodziliśmy do weterynarza z tymi informacjami - kolejne wyniki badań gdzie dużo było "na czerwono" i przepraszam ale nie mam siły teraz wszystkiego spisywać, w mojej ocenie szukając informacji w internecie było źle - wg weterynarza - "to normalne w stresie w lecznicy" i temat znowu upadał przez moją łatwowierność i nie drążenie tematu czego nie jestem sobie w stanie wybaczyć.
Szybko przewijam czas do przodu do połowy września 2024 kiedy to nadszedł czas urlopu. Wcześniej do kotki przyjeżdżał ktoś z rodziny, kotka była w swoim otoczeniu i raz dziennie na dwie godziny ktoś przyjeżdżał, sprzątał kuwetkę, dawał jeść i bawił się. W tym roku ze względu na zdrowotne problemy członków rodziny zdecydowaliśmy się zostawić kicię u rodziców gdzie kilka razy już była w odwiedziny.
Miałem głupią nadzieję, że wszystko będzie ok, dzień i dwa i się przyzwyczai i będzie jadła, piła, siusiała i kupkała. I to mnie zgubiło. Znalazłem się parę tysięcy kilometrów od domu i co któryś dzień dostawałem informację, że kotka siedzi w szafie, jest osowiała, nie je i nie pije. W końcu przyszły informacje, że coś zjadła, coś się napiła, myślałem, że się oswoiła.
Wróciliśmy w niedzielę 22.09 koło południa po równo 7 dniach nieobecności i od razu pojechaliśmy po kocię wiedząc, że wystarczająco ją zawiedliśmy zostawiając ją na 7 dni bez nas i w innym otoczeniu.
Zastałem kota przelewającego się przez ręce, z gorączką 40+. chudszego o 0,5kg (po drodze od przybrania na masie zrzuciła wagę do 3,7kg co już mi się mocno nie podobało wcześniej ale jak mówiłem - wg wetów było wszystko ok, teraz było 3,2kg).
Przeraziłem się i od razu udaliśmy się do weterynarza, polecanego, nowa klinika w Warszawie na razie nie chcę podawać nazwy ale pełen profesjonalizm.
Badania, krew, kreatynina, mocznik, pełna seria wszystkiego co można chyba zrobić po informacjach co się działo, klinika podjęła rękawice. Kotka od razu została na kroplówkę by ją nawodnić, po krótkim czasie przyszły informacje o zakażeniu bakteryjnym pęcherza i nerek oraz tkanki podskórnej, czego wcześniej nie zauważyłem, pod skórą pod pachami zrobiła się jej gruba twarda opuchlizna, zaczerwieniona skóra, ciepła, zostały pobrane próbki pod mikroskop - bakterie. Antybiotyk, jakiś III generacji, coś mocnego, dalsze kroplówki, badania...zostawała w lecznicy między 9-10 rano a 18-22 wieczorem, ciągle z wenflonem i lekami.
Niestety z dnia na dzień od poniedziałku do czwartku mimo naszych starań kreatynina szła do góry z 2,4 na 4,5, następnego dnia już ponad 8. Kot nie siusiał i nie jadł w lecznicy (za to w domu wieczorem od razu do kuwety od wejścia i wielkie siusiu), został dokarmiony, jako, że nie kupkał 10 dni (!) została zastosowana lewatywa, wyszło bardzo mało kału. Wracał na noc do domu do nas kiedy to wychodziła z transporterka w aucie, zachowywała się jak najbardziej żywy kot na świecie, patrzyła przez okno, wyrywała się, chciała wiedzieć wszystko i wszędzie. W domu chodziła, miałkała, ocierała się i barankowała, czekała przy łóżku aż się położymy by wskoczyć do nas i się na nas "uwalić" przytuloną. Serce i rosło i płakało na raz wiedząc, że nie jest dobrze.
W końcu po kolejnej wizycie dostaliśmy info, że wymagana jest hospitalizacja 24/7 bo kocia nie reaguje na kroplówki dzienne jak powinna, rośnie kreatynina i mocznik, wymagany jest antybiotyk, kroplówki, jakiś opioid na śluzówkę buźki i kolejne leczenia całodobowe i monitoring.
Zawieźliśmy ją (żywą jak nigdy, znowu zeszła gorączka, kot jak burza w aucie gdy myśli, że wraca do domu) z jednej lecznicy do drugiej - tej 24 godzinnej z oddziałem szpitalnym. Kocia została ze wszystkimi zaleceniami od Pani nefrolog.
Dziś już dwa telefony, jeden rano koło 9 najpierw napawał mnie optymizmem bo okazało się, że kocia siusiała sama w nocy dwa razy ale za chwilę przyszła informacja o kreatyninie na poziomie 12+ i moczniku 130 czy 160 (wczoraj 109 chyba, 2 dni temu połowa tego). Plus to, że dalej sama nie je, dokarmiają ją. Druga połowa odbierała telefon, nie wszystko pamiętam, wysoki potas dodatkowo.
W południe drugi telefon - kwasica, dalsze kroplówki, próby gazowe, antybiotyk dalszy i wszystko co zaleciła Pani doktor z pierwszej kliniki co nie prowadzi szpitala 24/7.
Przyszła też informacja, że jutro pojawi się w klinice (tej 24h) ich Pani nefrolog i prawdopodobnie będą zalecenia dializ.
Jestem załamany, życie stało się koszmarem, to jedyne dziecko jakie mam i tak je zawiodłem, zawiedliśmy.
Właśnie pisząc ten post dostałem wyniki - fosfor nieorganizczny - 2,46 (7,62) mmol/(mg/dl). Na "skali" daleko poza normę. Poczytałem szybko w internecie - martwica kanalików nerkowych.
Nie wiem co dalej robić, nie wiem co myśleć, czy dializy w ogóle mają sens, czy jest to czasowa tylko możliwość poprawienia życia naszej córeczki tylko po to by móc się z nią pożegnać?
Mam mętlik w głowie, jestem daleko od niej, cierpi w klinice w klatce czy innym inkubatorku, nic nie mogę zrobić oprócz opłacania prób leczenia.
Mam wrażenie, że co wiadomość to gorsza. Dodatkowo dializy są w Warszawie prowadzone chyba w tylko jednej klinice a nadchodzi weekend wielkimi krokami.
Piszę to wszystko by wyrzucić z siebie złość, smutek, rozczarowanie samym sobą i całą sytuacją.
Co Wy byście zrobili na naszym miejscu?
Jak nasza miłość do Pusi może jej pomóc?
Pani nefrolog z pierwszej kliniki, która będzie dostępna dopiero od wtoku mówiła, że czekać z decyzją o eutanazji nawet jeśli kreatynina skoczy na 20+ i mocznik też, że obserwują nie tylko badania ale i zachowanie kotki, dać jej znać jak tylko wróci do pracy.
W życiu nie byłem tak zagubiony i nie czułem takiej miłości do zwierzęcia i cierpienia psychicznego bo nie wiem co robić.
Przepraszam za chaotyczny wpis, może ktoś coś napisze, jakie wyniki konkretnie podać by coś więcej się dowiedzieć...
Ostatnio edytowano Wto paź 01, 2024 6:51 przez
MJRegul, łącznie edytowano 1 raz