Witam wszystkich Kociarzy,
jestem tutaj nowa, odnalazłam to forum i rozczytuję się o waszych doświadczeniach z kotkami z przewlekłą niewydolnością nerek. Przychodzę trochę w akcie desperacji, ponieważ mój ukochany Leon (kot perski, 10 lat w maju) niknie w oczach...
Niestety, ze względu na moje zaniedbanie i ignorowanie pierwszych objawów, wylądowałam w poniedziałek (25.04.2022) u mojego zaufanego (chociaż czasem średnio ogarniętego) weta z Leonem, po tym jak przez cały weekend wymiotował, nic nie jadł i nie wiele pił.
Już przy "obmacaniu" wet wyczuł, że jedna nerka jest większa od drugiej, USG wykazało, że jedna z nerek jest praktycznie cała zacystowiona, druga jest "ok".
Zrobiliśmy oczywiście badania krwi, wyniki... załamały mnie.
Z tych najważniejszych:
Kreatynina 1039,4 μmol/l (norma: 1,00-168,0)
Mocznik 55,7 mmol/l (norma: 5,00-11,3)
Fosfor nieorganiczny: 2,59 mmol/l (norma: 0,800-1,90)
Dodatkowo podwyższone WBC, NEU, NEU%, MONO, wskazujące na walkę z jakąś infekcją.
Przyznam, jestem załamana, mam ogromne wyrzuty sumienia. Wszystkie objawy zrzucałam na karb czegoś innego, to, że schudł to tłumaczyłam stresem przez pojawieniem się 3 kota w domu (dotąd były 2), matową sierść tłumaczyłam wiekiem (i tym, że nie lubi się czesać, więc starałam się go nie zamęczać pielęgnacją żeby dalej go nie stresować), brzydki zapach z pyska natomiast wyjaśniałam sobie tym, że od kilku miesięcy dostaje więcej mokrej karmy (dotąd karmiony był głównie suchą Royal Canin dla persów, wiem, że to nie jest bardzo dobry produkt, ale po wszystkim innym miał biegunkę. Dodatkowo sporadycznie mokre karmy, raczej "lepsze", plus przemrożone mięso z kurczaka, indyka, wątróbka).
Lekarz wet od razu wdrożył leczenie, podał antybiotyk i kroplówkę, chodziłam codziennie, ale ze względu na długi weekend przenosimy leczenie do domu:
Nefrokrill - 2 razy dziennie
Ipaktine 1g - 2 razy dziennie
Clavudale - 2 razy dziennie (+ probiotyk osłonowo przy antybiotyku raz dziennie)
Kroplówka 150ml - raz dziennie
Ale po dzisiejszej nocy jestem załamana, bo odkąd zaczęliśmy leczenie, to Leon naprawdę umiera na moich oczach... Pije wodę, ale bardzo mało (prawie nic) nie je, praktycznie cały czas leży, bardzo ciężko oddycha - aż charczy, do tego wzmożone ślinienie się... Wstaje do kuwety, ale bardzo się kołysze, dosłownie co kilka kroków robi przystanek, kładzie się, idzie dalej, i znowu przerwa. Siusia bardzo mało, boje się, że doszło jeszcze zatwardzenie, bo nie przyłapałam go w ogóle na "dwójce" (przy trzech kotach czasem ciężko rozróżnić które bobki są czyje...).
Pochodzę z małego miasta, mam ograniczone możliwości jeżeli chodzi o "specjalistów"... Z moją najmłodszą pociechą (3 letnia kotka Chloe) po zdiagnozowaniu padaczki wiozłam do Wrocławia (klinika przy Uniwersytecie Przyrodniczym, polecam wspaniałą neurolog Aleksandrę Banasik), ale tu sytuacja wygląda nieco inaczej - cały czas się boje, że tylko się obejrzę, a Leon zgaśnie, jest tak słaby...
Kochani, proszę o radę... Sama nie wiem co robić, walczę sama ze sobą. Powiedziałam sobie, że nie ważne są koszty, będę walczyć o jego zdrowie, ale z drugiej strony - nie wyobrażam sobie, żeby "na siłę" przedłużać mu życie, jeżeli cierpi... Z jednej strony nie chcę myśleć nawet o uśpieniu, z drugiej - zdaje sobie sprawię, że możliwe, że będę musiała stanąć przed tym wyborem...
Śle gorące pozdrowienia od Leona, Arii i Chloe