W lipcu ją przygarnęłam. Teoretycznie znie zdrową, na ten moment. Ale świadomie wiedziałam, że jednej nerki nie ma. Jak czytam brak jednej nerki skraca życie około o połowę (i stąd nieetyczne jest przeszczepianie nerek kotom, ratując jedno życie, skracamy drugie..)
Na wypisie, na histopatologii było napisane, że rokowania ostrożne, bym nie robiła sobie nadzieji, że ona nigdy nie będzie w pełni zdrową..
Dokarmiałam ją wczesniej pod blokami, była tak mała i chuda, że nigdy bym nie podejrzewała ze była kotna.. Już wtedy coś zaiskrzyło... Jak została złapana na sterylizację, jak okazało się że wcale aż tak się nie boi.. Niezależnie od wszystkiego, jaka by nie była, czy pół dzika, czy chora.. Chciałam dać jej dom...
Była najbardziej wdzięcznym i tulaśnym kotem jakiego widziałam. Rozmruczana, wygadana...nie odstępująca mnie na krok.. Pokochałby ją nawet ten kto kotów nie lubi.. Nie rozrabiała, nie szalała.. Mimo, że wszystkie te kocie harce jak najbardziej akceptuje, mogła jeść że stołu i skakać po szafkach. Z początku w domu bała się wejść na łóżko, jakby wczesniej ktoś ją z niego wiecznie wyrzucał i karcił... Ale przełamała się, spała w łóżku wiedząc że nic jej nie grozi..
Wiedziałam że ją adoptuje jeszcze nim przyszły wyniki badań nerki. Niezależnie czy miało być to pnn czy rak. Tak, po prostu... na dobre i złe.