dziekuję.
Tak strasznie mi jej brakuje. 12,5 roku codziennie spała z nami w łózku poza momentem kiedy miała przełom nerczycowy i czuła się źle.
Zasypiała pod moją brodą albo obok głowy. Jako jedyna z kotów przesypiała noce, więc w dzień była aktywna i towarzyszyła mi przy pracy. No i była jedynym z naszych kotów, który był "wysokopienny" i lubiła zmieniać miejscówki. Dlatego to jest takie trudne, bo każde pomieszczenie kojarzy mi się z nią. Patrzę na lodówkę i myślę, że to ona a to tylko cholerne radio. Idę przez przedpokój i kątem oka widzę jak siedzi koło szafki a to tylko przeklęty but
Wyrzucam sobie ciągle, że mogłam ją wcześniej zdiagnozować, zapobiec pnn czy inaczej leczyć tarczycę.
Żałuję, że przez większość jej życia trafiałam na weterynarzy, którzy bagatelizowali np. wypadające zęby czy wyłysienia albo nie przeprowadzali właściwej profilaktyki. Może zachorowałaby później.
Martwię się też, że może za późno poszliśmy na eutanazję. Cały czas spodziewałam się objawów krańcowego pnn, a tu w zasadzie zwyciężyła niedoczynność tarczycy i to mnie zmyliło.
Jedyne moje pocieszenie, że ostatniej nocy spała w łóżku, na mojej ręce. Chyba dawało jej to ukojenie, więc może nie czuła się aż tak źle.
I to, że dr Kidawa z Nefrovetu przyjęła nas wtedy na wizytę mimo zapełnionego grafiku i ustawiła jej właściwe leczenie, bo na leczeniu zleconym przez lokalną wet (nie mam o to pretensji, wiem, że leczyła jak umiała) wiem, że absolutnie nie przeżyłaby nawet miesiąca, a tak żyła prawie 4 lata. Mimo pnn 4 stopnia i totalnie zniszczonych nerek. Gdyby tylko ta cholerna tarczyca się nie przyplątała lub była do opanowania