Drodzy Forumowicze,
zarejestrowałam się tu w nadziei, że przynajmniej pośmiertnie pomożecie mi poznać przyczynę zgonu mojego kota. Lektura Waszych cennych postów niestety nie przyniosła skutku, jedyne, na co mnie w tej chwili stać, to płacz, i zwyczajnie nie rozumiem, co czytam (ba, dziś w pracy nie umiałam skleić dwóch plików w wordzie w jeden, więc co dopiero myśleć...) Jeśli komuś z Was nasuną się jakieś wnioski i zechce się nimi ze mną podzielić, będę bardzo wdzięczna i zrewanżuję się, jeśli tylko będę mogła.
Funio był z nami od 4 lat, gdy zmarł, miał 8. Przygarnęliśmy go ze schroniska, gdzie trafił lekko pogryziony przez psy. Co roku odrobaczany i szczepiony, niewychodzący, w domu brak roślin i niebezpiecznych substancji, ludzkiego jedzenia nie tykał, kuweta sprzątana od razu po każdym użyciu. Tuż po adopcji przeszedł anginę (wymiotował, ale jadł, miał gorączkę, pod koniec choroby kichał jak szalony), co nie trwało długo i od tamtej pory nie miał żadnych problemów zdrowotnych. Z rzadka w kale pojawiała się krew - lekarz stwierdził, że "taka jego uroda" i nie przedsięwziął żadnych kroków, zresztą od ok. roku problem zniknął całkowicie. Dieta: filtrowana woda, sucha karma Royal Canin Sterilised 37 (z polecenia weterynarza), mokre Gourmet Gold, Sheba i Whiskas (kot wybredny, wielu rzeczy nie tykał z zasady, a nowości najczęściej dojadały po nim okoliczne bezdomne mruczki).
Problemy zaczęły się od polecenia lekarza i mojej nadgorliwości (wyrzucam sobie, że gdyby nie zabieg, może kot byłby nadal z nami w dobrym zdrowiu). Na zębach Funia było sporo kamienia, a zapach z mordki nie należał do najprzyjemniejszych. Czy był to mocznik? Nie wiem, bo nie znam tego zapachu, obstawiałabym jednak, że nie, bo nie był odpychający. Weterynarz (P. Moderski z Arki w Częstochowie) zaproponował usunięcie kamienia i jednego złamanego zęba, który podobno powodował ból. Zabieg przeprowadzono 6.07, w narkozie, z której Funio szybko się otrząsnął i stanął na łapy... Na kilka dni. Dziąsła smarowaliśmy Dentiseptem. Nic nie zwiastowało nieszczęścia.
Początkowo zmniejszony apetyt zrzucaliśmy na falę upałów, jednak wkrótce Funio przestał jeść w ogóle. Podchodził do misek, od których go odrzucało (zapach mocznika?) Pił umiarkowanie, jak to zwykle on, zachowanie się nie zmieniło. Szybko dołączył problem z wypróżnianiem, oddawanie moczu pozostało w normie. Pierwsza wizyta u weta: przeziębienie, może angina, bo gardło obolałe, antybiotyk w zastrzyku raz dziennie przez tydzień. Bez poprawy. Peritol na apetyt (pół dziennie), podawanie oleju dwa razy dziennie, w końcu aplikacja parafiny przez odbyt... Koszmar. Obolały kot miauczał (nigdy tego nie robił) po tych zabiegach, parafina wypływała z niego z nieprzyjemnym zapachem, brudził wszystko - nieważne, byle pomogło. Nie pomogło. Wróciła gorączka, gorące uszy, kot z trudem wskakiwał na meble, tylne łapy sprawiały wrażenie, że odmawiają posłuszeństwa. Wizyty u weta 2x dziennie, zastrzyki przeciwbólowe, przeciwzapalne, po badaniu stwierdził, że masa kałowa jest miękka, nie wiedział, czemu nie wychodzi. Gorączka spadała i rosła, kot ogólnie nie był w złym stanie - osłabiony, ale miewał chwile, że był dawnym sobą, przeplatane osowiałością i izolowaniem się. Stawiałam na FIP - weterynarz zaprzeczył. Nie wykonał RTG ani USG, kroplówkę zdążył podać przez wenflon może 4 razy. Kot sam z siebie zwymiotował raz, wymiotował też 2x podczas prób karmienia, ale niewykluczone, że to przez nasze nieumiejętne podejście. Badanie krwi zostało zrobione ostatniego dnia - wyniki przyszły pośmiertnie. Funio odszedł wczoraj (9.08) rano. Wieczorem nie mógł sobie znaleźć miejsca, rano leżał z obniżoną temperaturą i problemami z oddychaniem, przestał reagować na bodźce, weterynarz podał jeszcze kroplówkę. Zostaliśmy z kartką, której treść załączam, i diagnozą: "Prawie nie miał nerek, może rok wcześniej dałoby się go jeszcze uratować, później już tylko uśpienie. Ale badania krwi nie robiłem, bo był za młody na chore nerki."
Wydaje mi się, że moja ignorancja i nadmierna wiara w wiedzę lekarza zabiła najlepszego przyjaciela, jakiego miałam... Czy według Was można było zrobić coś więcej? Czy to konsekwencje samego zabiegu, czy rzeczywiście niewydolne nerki, które dały po nim o sobie znać w błyskawiczny sposób? Czy prawidłowa diagnoza postawiona od razu po (albo nawet przed - czy nie wykonuje się wtedy badań?) czyszczeniu zębów mogłaby coś zmienić? Wiem, że żadne z Was nie udzieli mi jednoznacznej odpowiedzi, ale proszę, dajcie znać, co o tym sądzicie. Mam wrażenie, że nie do końca dobrze trafiłam z wetem, a przy tym sama nie miałam niezbędnej wiedzy o kocich chorobach, co w konsekwencji zabiło Funia, który liczył, że pomogę mu w chorobie... Czuję, że zawiodłam najlepszego przyjaciela w najgorszy możliwy sposób, a teraz on leży w ziemi w ciemnym pudełku i mogę tylko sobie wyrzucać, że jestem idiotką, która nie powinna była w ogóle mieć kota. Funio chciał żyć i mimo osłabienia i bólu nierzadko zachowywał się jak zupełnie zdrowy okaz, co tylko uśpiło moją czujność - do wczorajszego ranka nie miałam ŻADNYCH wątpliwości, że w końcu z tego wyjdzie...
Poniżej pod linkiem załączam wyniki, dziękuję za wyrozumiałość i przepraszam, jeśli coś jest niejasne. Pytajcie, jeśli czegoś ważnego nie uwzględniłam. Dziękuję Wam z góry za sugestie.
https://drive.google.com/open?id=0Bx9i5w25sNDpUkY5cVFxT05zZkU