Witam, moj Puszek w kwietniu skonczyl 17 lat. Cale zycie byl szczesliwym kotkiem, nie chorowal, traktowany jak dziecko, bardzo kochany. Jeszcze 1,5 mies temu bawil sie (wiadomo, nie tak czesto, ale chetnie), 15.07 zaczely sie wymioty i biegunka. Badania, diagnoza ... PNN. Leczenie zaczelo sie zaraz po otrzymaniu wynikow, kreatynina i mocznik bardzo wysokie, ale po wlewach i lekach udalo sie zbic chociaz troche. Kotek ozyl, nawet sie bawil, domagal jedzonka, wskakiwal na lozko. U weta energii az nadmiar. Poszlam do weta po leki, bo akurat sie skonczyly, wracam, kot zwiniety, krzyczy. Lecznica zamknieta. Spakowalam go i biegiem do innego weta. Kot caly we krwi- silny krwiomocz. Antybiotykoterapia, zle znoszona, dala efekt na chwile. W niedziele kocisko wymiotowalo 8 razy, przestal jesc, lezal w kacie. Reagowal na mizianie, nastawial sie, mruczal. W pon lekka poprawa, kot jadl pasztecik, troszke wstawal. Od tamtego komentu koszmar. Lezy, jak wstaje to sie chwieje, dwa dni temu krwawe wymioty, nie ma sily jesc, nie ma sily pic, probuje, ale pochlipie dwa razy i poklada sie przed miska. Nie je. Kilka razy zalosnie mialknal. Wczoraj nakarmiony do pysia saszetka zastepcza. Pozorna poprawa, zaczal podnosic glowke, ale mu sie trzesie, kot sie przewraca. Nie mruczy, zaczal tylko podnosic wzrok jak sie wchodzi do pokoju, zdaje mi sie wyczuwa panike. Rano wizyta domowa. Stan kota- gleboka anemia, niedotlenienie, objawy zatrucia mocznikiem. Opcje dwie, spiaczka, albo objawy silnego zatrucia i cierpienie. Stan agonalny, aczkolwiek bardzo powolny i poczatkowy. Od kilku dni spie z nim, na podlodze, obok miejsca, gdzie lezy. Kazdy ruch, inny oddech, drze cala. Non stop patrze, czy oddycha. Ponoc teraz czuje sie tylko zmeczony, ale co bedzie dalej, trudno powiedziec. Dodam tylko, ze wetka bardzo oddana, szkolona przed znana nam wszystkich pania doktor z Waw-y. Wielotorbielowatosc, struktura zatarta, w momencie diagnozy prawdopodobnie pracowalo 10%, ale jedna nerka wyglada juz na skonczona.
Teraz pytanie. Pozwolic odejsc, kiedy jeszcze nie czuje sie az tak zle? Niby chce, a za chwile mam mysli, ze wsiadam w pociag, ze wioze go na koniec swiata, ze kupie mu lek za miliony, ale pomoze. A moze ktos sie pomylil?
Caly czas czuje sie winna, ze stres w gabinecie, ze moze byloby inaczej. Z drugiej strony nie wyobrazalam sobie nie podjecia walki. Boje sie, ze za dlugo bede zwlekac i moja chec zatrzymania go stanie sie przyczyna jego bolu. W glowie tysiac mysli, zupelnie skrajnych.
Patrze na niego, kostki obleczone skora. Sily minimalne, zeby tylko sie przekrecic na drugi boczek, ewentuapnie dojsc do kuwety, ale to podobno u nich normalne. Straszne chwile, straszne dylematy. Nie zycze nikomu. Bardzo go kocham, to moj taki maly Promyczek pisze chyba po to, zeby ktos mnie zrozumial. Bo niby inni tak, ale to takie podejscie z dystansem, nie zrozumie ten, co tego nie doswiadczyl. Serce mi peka. Bedzie mi go tak brakowalo
Moj kochany Puszek, najmniejsze i najwieksze szczescie, jakie mnie spotkalo. ❤