"Polskie kurczaki hoduje się z dodatkiem antybiotyków.
Kurczak, którego kupujecie w sklepie już w pierwszym tygodniu dostaje porcję penicylinki, a w 2. i 3. tygodniu życia jedzie już na tetracyklinie. Po szóstym tygodniu idzie pod nóż, ale w mięsie wciąż pozostają farmaceutyki.
Polski przemysł mięsny zajmuje już 7. miejsce w Europie pod względem zużycia antybiotyków na kilogram mięsa. Kurczaki, świnie i krowy rzeźne przyjmują co roku odpowiednik 2 miliardów tabletek – 562 tony aktywnej substancji leków antybakteryjnych (dane European Medicines Agency).
Rolnicy przedawkowują antybiotyki, stosują je samowolnie, nie czekają ze sprzedażą drobiu, aż minie okres karencji leków.
Pozostałości antybiotyków w mięsie mogą wywoływać alergie, wstrząs anafilaktyczny czy atopowe zapalenie skóry. I to po zjedzeniu mięsa, gdzie dawki pozostałości są zgodne z polskimi normami handlowymi.
Z kolei obecnie prowadzone badania nad stosowaniem antybiotyków tylko powierzchownie dotykają problemu.
Na przykład przeciętnie wykonuje się jedno badanie w kierunku obecności antybiotyków na 400 ton żywca (czyli jedno badanie na ok. 15 kurników).
Między bajki można już włożyć historie o polskiej zdrowej kurce i kurczaczku od chłopa. Dziś ton na rynku nadają firmy, które za unijne dotacje budują prawdziwe kurze miasteczka.
Stawiają po kilka kurników zasiedlanych 50 tysiącami sztuk ptaków każdy. Aby utrzymać stado w dobrej kondycji już po pierwszych wykrytych przypadkach infekcji u pojedynczych kurczaków hodowca podaje antybiotyk, np. w wodzie.
Na wszelki wypadek leki otrzymują wszystkie zwierzęta. I te chore i te zdrowe. Aż 67 proc. wykorzystywanych antybiotyków w produkcji zwierzęcej stanowią penicyliny i tetracykliny – szczególnie niebezpieczne dla kobiet w ciąży oraz dzieci."