Zbierałam się i zbierałam żeby napisać, ale ciągle to odwlekałam.
Niestety wątek jest do zamknięcia. Musieliśmy pożegnać się z Mićkiem, dokładnie wczoraj w nocy, między 2-3 nad ranem. Moje serce umarło razem z nim... Przegrałam wojnę. Nie było wyjścia, nagłe pogorszenie i musieliśmy pomóc mu odejść. Nie mogę sobie tego wybaczyć. Ciągle o tym myślę, czuję się winna i nie dociera do mnie co się w ogóle stało. Pustka, ból i otępienie...
Dziękuję wszystkim, którzy choć troszkę się interesowali.
Obyście mieli więcej szczęścia niż my...