Witam serdecznie,
Piszę niestety już po fakcie bo mój kochany kot odszedł, pewnie niewiele mi to pomoże bo starta jest dla mnie ogromna, ale chciałabym uzyskać jakąś odpowiedź na dręczące mnie wątpliwości
Dwa tygodnie temu mój, ośmioletni kot starcił apetyt, zrobił się osowiały, zaczął kichać i ciężko oddychać. Jako iż Misiu był znajdą, zabraną z bardzo ciężkich warunków, w młodości najprawdobodobniej przechorował koci wirus, zdawałam sobie sprawę, że przy obniżonej odporności wirus mógł się aktywować. Spadek odporności nastąpił poprzez zapalenie dziąseł, co mogło być też przyczyną braku apetytu. Udałam się niezwłocznie do lecznicy gdzie potwierdzono moje przypuszczenia i podjęto decyzję o leczniu jamy ustnej, planowano zdjęcie kamienia. Przed zabiegiem nie wykonano żadnych dodatkowych badań. Wydawało sie to zbędne skoro wykwalifikowani lekarze stwierdzili, że to jest główna przyczyna wspomnianych dolegliwości. Nadmieniam, że wcześniej Misiu nie miał żadnych problemów zdrowotnych, całe lato spędził ze mną na wsi gdzie polował, bawił się i żył pełnią kociego życia. Zabieg wykonano dość szybko, bo w ciągu 30 minut. Jak odebrałam kota to się przeraziłam miał cały zakrwawiony pyszczek, bo jak się okazało trzeba było wyrwać dwa zęby. Zabrałam go do domu miał się wybudzić po czterech godzinach, minęło sześć a Misiu ledwo zaczął oczy otwierać. Dochodził do siebie dwa dni, dzwoniłam do lecznicy, gdzie powiedziano mi że u niektórych kotów narkoza jest dłużej usuwana z organizmu i to przejdzie. Przeszło ale podczas zabiegu pobrano jeszcze zeskrobiny z nosa Misia, na którym od dłuższego czasu pojawiał się strupek. Wyniki były po tych dwóch dniach od zabiegu, kiedy to Misiek ledwo doszedł do siebie, próbował coś zjeść. Niestety nie były zaciekawe, były w nich trzy bardzo licznie występujące bakterie: Klebsiella oxytoca, Enterobacter sp. i Staphylococcus aureus - decyzja antybiotykoterapia. Potem było tylko gorzej. Dwie dawki Borgalu, pierwsza nieznacznie pomogła, kot trochę jadł, potem znowu apatia, próbował coś wziąść do pyszczka i wypuszczał, myślałam że to jeszcze ząbki się nie zagoiły i dawałam mu gotowanego na maśle dorsza z pokrzywą. Kolejna wizyta zmiana antybiotyku na neomycynę przez pięć dni w zastrzyku. I wtedy się wszystko posypało, Misiulek był coraz słabszy poprosiłam żeby zrobili mu USG może jest inna przyczyna jego pogarszającego się stanu. USG wykazało częściow zatartą strukturę nerek, ale według opinii weterynarza Misiu mógł jeszcze pożyć z takimi nerkami, poza tym trochę płynu w jamie brzucha, reszta organów w porządku, żadnych zmian nowotworowych. Dwa dni później było już tragicznie, zrobiono badanie krwi i wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, że tracę mojego przyjaciela - mocznik na poziomie 643 mg/dl. Weterynarze w klinice powiedzieli że najlepiej przy takim moczniku najlepiej kota uśpić?!, kota którego powierzyłam fachowej opiece z kamieniem nazębnym, lub mogę próbować wypłukiwać mocznik kroplówkami. Oczywiście podjęłam się ratowania Misiulka, karmiłam go strzykawką gotowanymi zupkami z mięsa i warzyw. Był słabiutki, jedynie pił sam ,wlekł się do kuwety żeby tylko nie nabrudzić, bo nigdy mu się to nie zdarzyło. Nawadnianie i uzupełnianie aminokwasów trwało pięć dni. Kolejne badanie krwi mocznik spadł ale nieznacznie do 490 mg/dl. Misiu miał dość kroplówek, zastrzyków, karmienia strzykawką, zaczął się chować pod wannę -wiedziałam że przegraliśmy tą walkę i nie mogę już dłużej go męczyć, decyzja aby go uśpić była dla mnie osobistą tragedią, ten kot był dla mnie jak przyjaciel, towarzyszył mi wszędzie jak pies, jeździł ze mną samochodem, reagował na gwizdanie, był niesamowicie inteligentny. Ostateczny werdykt niewydolność nerek! Nie mogę tego pojąć jak kot przed dwoma tygodniami praktycznie zdrowy umiera mi na niewydolność nerek. Miałam już dwa koty, które cierpiały na przewlekłą niewydolność nerek i znałam wszystkie objawy i zachowania, które towarzyszą temu schorzeniu. Misiu miał na bieżąco badany mocz, wyniki cały czas w normie, zero wymiotów, pragnienie normalne, jadał tylko wołowinkę i cielęcinę, chrupki dla seniorów i czasami ekologiczne myszy z łąki. Proszę niech ktoś mi podpowie czy to narkoza i cała ta antybiotykoterapia mogły spowodować tak ciężką mocznicę, z której Misiu już nie wyszedł.Czy jeśli miał delikatnie schorowane nerki mógł mieć w ogóle wykonany zabieg pod narkozą? Czemu lekarz nie zrobił mu wcześniej żadnych badań. Czy może jeśli bym się nie zdecydowała na zabieg Misiu jeszcze by żył. Czy może ktoś ma jakieś inne doświadczenia i wie co mogło Misiowi dolegać. Ja nie mogę pogodzić się z tą stratą, nie byłam do tego przygotowana, kot był cały czas zdrowy. Proszę o jakieś wsparcie, wymianę doświadczeń. Bo boję się powierzyć moje pozostałe koty opiece lekarzy. Wydawało mi się, że po dwudziestu latach "praktyki" z kotami wiem o ich chorobach sporo, okazuje się że niewiele.