witajcie.
za kilka dni minie rok od zdiagnozowania cukrzycy u Czesława. Strasznie trudny był to rok... Ciągłe poznawanie kota, ciągłe zdobywanie nowych umiejętności, ciągłe nowe wyzwania, ciągle decyzje i ciągłe wątpliwości czy aby na pewno to najlepsza dla Cześka droga... Początkowo równia pochyła - panika, niewiedza, strach: za rękę trzymała nas Tinka kiedy ustalaliśmy pierwszą insulinę, pierwsze dawki. No i kiedy nadeszły pierwsze śmiertelnie niebezpieczne pułapki. Tinka ciągnęła nas za uszy do góry dając mi czas na opanowanie paniki i poznanie choroby oraz...własnego kota.
W międzyczasie walka o Lunę zakończona jej śmiercią ale i zwycięstwem bo żyła dłuzej i lepiej niż ktokolwiek marzył.
Kocie problemy i mój związany z tym stres poszły falą po całym moim funkcjonowaniu podczas tego roku.Już któryś z kolei raz koty zmieniają coś w moim życiu, mnie zmieniają.
Czesiek teraz jest na lantusie, 6 jednostek i to musi ulec zmianie. Barfujemy. Cukier mierzę od pewnego czasu tylko raz dziennie: wyniki są bardzo stabilne (270-280) a nawet jeśli cukier byłby sporo niższy to i tak podałabym mu pełną dawkę insuliny więc kłujemy się tylko wieczorem. Są dni, kiedy cukier ciut podskakuje - jak wczoraj 305 - wówczas Czesiek pije jak smok. Różnica niewielka w wyniku ale w zachhowaniu - olbrzymia.
W zasadzie nie wiem, po co to pisze, raczej nie pisze tak na forum... Ale chyba mi strasznie dziś smutno, przygniotła mnie ta cukrzyca.
Pozdrawiam serdecznie w piątek trzynastego. Czarny Czesław też.