» Wto lut 04, 2025 16:39
Jak zabijałam kotkę... po trzykroć zabijałam.
Jak zabijałam kotkę... po trzykroć zabijałam.
Wiosną ubiegłego roku moja kotka jakby zestarzała się? Tak, miała do tego prawo - za chwilę będzie miała 13 lat. Gdy chodziłam na spacery z moim psem, ona często towarzyszyła mi wcześniej. Teraz odprowadzała mnie do bramy i czekała na nasz powrót do domu. Gdy już nas zobaczyła podnosiła ogon do góry i maszerowała w moją stronę. Razem przekraczaliśmy bramę posesji. Jakoś tak zmieniło się jeszcze jedno - zaczęła domagać się częstszego karmienia. Folgowałam jej bo nie tyła. I tak było przez kilka miesięcy... Na początku tego roku wymacałam mały guzek na jej podbrzuszu. Internet powiedział mi, że to tłuszczak, więc nie przejęłam się tym za bardzo. Guzek był mały i nie zwiększał się szybko. Było coś jeszcze... Moja kotka nie tyła ale miała duży brzuch. sądziła, że to od tego zwiększonego jedzenia. Jak to się stało, że wszystko zbagatelizowałam??? Nie wiem.
Bagatelizowanie takich objawów nawet u starszego kota jest pierwszym stopniem do jego uśmiercenia!!!!
Zobaczyłam w pewnym momencie, że unika mnie, chowa się za kanapę, jest osowiała, dużo więcej śpi. A kiedy apetyt przestał jej dopisywać, przestraszyłam się. Wiedziałam, że coś jest źle. Podejrzewałam, że jest to sprawa tego guzka na jej podbrzuszu... rak???
Pani weterynarz obejrzała moja kotkę. Powiedziała, że może to być rak. Nie zrobiła żadnych badań. Podała trzy zastrzyki: jeden na tydzień, po dwa pozostałe miałam przyjechać za dwa dni. Nie dopytywałam co konkretnie to jest. Dowiedziałam się, że jeden jest przeciwzapalny, drugi homeopatyczny, a trzeci, ten tygodniowy dotyczy guza. Z nadzieja wróciłam do domu. Za dwa dni była inna pani weterynarz. Podała dwa zastrzyki i poszłam do domu. Następnego dnia zauwazyłam, że kotna w miejscu podania zastrzyków łysieje - wypadły jej włosy, a skóra była zaogniona. Gdy następnego dnia powiedziałam o tym pani weterynarz, ta odparła, że pewnie kropla roztworu z zastrzyka spadła jej na skórę... Podczas tej wizyty pani weterynarz zaniepokoiła się dużym brzuchem mojej kotki. Zdecydowała się zrobić usg. Znalazła "jakby" zatwardzenie... Kotka czuła się co raz gorzej, więc zadecydowała, że powinnam zrobić prześwietlenie płuc... bo może są przerzuty... Niestety nie miała aparatury do zrobienia prześwietlenia, wysłała mnie do innej przychodni weterynaryjnej.
Tego samego dnia pojawiłam się w celu zrobienia prześwietlenia płuc... Pan weterynarz obejrzał kotkę. Zapytał jakie badania miała zrobione. Odpowiedziałam, że tylko usg i zapewne ma zaparcie. Stwierdziła, że chciałby jej zrobić jeszcze raz usg aby zobaczyć co ma w brzuchu. Po obejrzeniu przez usg brzuch powiedział, że widać tam coś w jelitach, w dwóch miejscach. Nie może na podstawie usg powiedzieć co to jest i trzeba zrobić prześwietlenie. Zrobiliśmy prześwietlenie. Wet stwierdził, że jest to zator w dwóch miejscach w jelitach. Zalecił olej rycynowy, Espumisan, siemię lniane. Podał kroplówkę aby ją nawodnić. Po co kroplówka skoro pije, pomyślałam.Pobrał krew do badania. Następnego dnia dowiedziałam się, że kotka ma bardzo złe wyniki, wygląda to na zatrucie. Poza tym ma cukrzycę, pobrana krew na cukier przekroczyła wszelkie normy. Nic z tego nie rozumiałam. Zaczęłam dopytywać się o ten guzek na brzuchu... Odpowiedział, że może to być rak, ale w tym momencie to nie on zagraża życiu mojej kotki. Dowiedziałam się, że zatrucie spowodowane jest w wyniku rozwoju cukrzycy. Zator w jelitach to też sprawka tej choroby. Cukrzyca objawia się zwiększonym apetytem lub jego utrata i wzmożonym pragnieniem wszystko to jest wynikiem nie przyswajania pokarmu z braku insuliny. Cukier gromadzi się we krwi, powstające toksyny organizm próbuje wydalić z moczem... więcej pije i więcej sika. Pobiera również z tkanek wodę i w ten sposób się odwadnia. W jelitach gromadzi się pożywienie, z którego jest wysysana woda, a z nią do krwioobiegu dostają się toksyny. W jelitach nie powinno dochodzić do rozszczelnienia i w zdrowym organizmie nie dochodzi. Moim zadaniem było teraz spowodowanie wypróżnienia...
Część druga zabijania...
Cztery razy dziennie olej rycynowy... substancja oleista. Nie chciała jej połykać. Wiedziałam, że muszę spowodować wypróżnienie... alternatywa miała być operacja...
Uparcie wciskałam jej ten olej prze dwa dni, parskała gdy podawałam strzykawka do pyszczka. Mówiłam jej musisz to połknąć aby żyć dalej...
Codziennie rano wizyta u weta zastrzyki na rozluźnienie układu pokarmowego, kroplówka na nawodnienie... Insulinę dwa razy dziennie zaczęłam podawać w domu. Trzeciego dnia zrobiła wielką śmierdzącą kupę zapaskudzając mi pół pokoju. byłam szczęśliwa. Nie będzie trzeba operacji. Olej rycynowy został odstawiony. Dostawała zastrzyki przeciwzapalne na jelita, probiotyki. Niestety w ciągu dwóch dni stan jej się pogorszył. Przestała jeść, choć stosowałam dietę lekkostrawną - mięso z indyka, kurczaka, żółtko. Następnego dnia zaczęła mocno oddychać. zapytałam co się dzieje. Po zbadaniu wet stwierdził, że ma zapalenie oskrzeli... bo nawdychała się oparów oleju rycynowego... następnego dnia miała zapalenie płuc. Olej parafinowy jest doskonałym lekiem na zaparcia... nie wchłania się do organizmu dowiedziałam się jednak gdy dostanie się do płuc... Dostała tlen, leki na zapalenie płuc. Dwa dni przerwy sobota i niedziela. W niedzielę nie mogła się położyć, uniesiona głową próbowała łapać powietrze. W nocy dusiła się. Ja w drugim pokoju płakałam nie wiedząc co zrobić. Nic nie chciała jeść. Piła wodę. W poniedziałek rano zesikała się pod siebie i tak sobie leżała. Zawinęłam ją w koc i zabrałam do weterynarza. Byłam za wcześnie więc trochę czekałyśmy. Dyszała jak pies. Serce mi pękało.
Lekarz weterynarz orzekł, że może zostało jej kilka dni...
Zabiłam ją po raz trzeci - podpisałam zgodę na eutanazję.
Dziś w moim życiu nastała pustka. Mam poczucie winy i ogromny żal. Straciła istotę, która mi ufała.
Wiem, że kto się urodził musi odejść, ale czasem można ukraść trochę więcej czasu.
Gdybym wcześniej poszła do weta zapewne by żyła. Zastrzyki z insuliny przedłużają życie. Doprowadziłam ją do krytycznego stanu.
Podałam truciznę tak niezdarnie, że zamiast do żołądka dostała się do płuc, a na koniec uczestniczyłam w podawaniu jej śmiercionośnego zastrzyku...