» Pt maja 24, 2019 20:54
Nerkowiec + hipoalbuminemia - lekarze się poddali
Dobry wieczór,
Chciałabym pokrótce opisać historię mojego kotka, którego bardzo, bardzo chciałabym uratować, jednak lekarze poddali się wcześniej niż ja. Nie wiem, czy słusznie.
W dużym skrócie -
Rudy, lat 16 skończy w lipcu, trafił do gabinetu pod koniec marca z objawami swędzącego uszka, z którego momentami pojawiał się krwisty wyciek. Byłam właściwie pewna, że problem leży np. w świerzbowcu, a krew to wynik rozdrapywania uszka. Na kontrolnym badaniu krwi okazało się, że kot ma podwyższone parametry nerkowe - kreatynina ok. 3,5, mocznik ok. 100, lekko podwyższone leukocyty (ok. 20). Dostał antybiotyk (synulox) i czekaliśmy na poprawę. FIP, białaczka, wykluczone na badaniu.
Po kilku podskórnych kroplówkach z ringera z mleczanami, przy braku obniżenia kreatyniny i mocznika, nasz wet podjął decyzję o rozpoczęciu terapii tarczycy.. zaniepokoiła go teoretycznie lekko podwiększona tarczyca (choć zdaniem innych lekarzy - raczej wielkość w normie). Wyniki hormonów tarczycy i USG nie wykazały niczego niepokojącego (hormony wręcz w dolnych granicach normy), ale wet powiązał podwyższoną kreatyninę z tą że tarczycą i rozpoczęliśmy trzytygodniową terapię Thiafelinem...
Wtedy zaczęły się prawdziwe problemy z nerkami. Z każdym badaniem, rosły kreatynina i mocznik. W końcowym okresie leczenia u tego weta doszły do poziomu kreatynina 8, mocznik 350, pomimo codziennych kroplówek z ringera i innych środków na nerki (fortiflora, pronefra, semintra). Kotek nie ma białkomoczu. USG nie wykazywało żadnych nieprawidłowości w wyglądzie i budowie nerek.
U Rudego pojawiło się nadciśnienie i ujawniono lekki przerost w serduszku - uznano to za wtórne do niewydolności nerek, dostał Amodip. Kardiolog na którejś wizycie stwierdziła obecnośc płynu w klatce piersiowej i zaleciła zmniejszenie jego objętości do 100 ml, jednakże w późniejszych okresach, zarówno dożylnie, jak i podskórnie, czasami dostawał nawet 2x więcej.
W tym okresie Rudy jeszcze całkiem nieźle funkcjonował. Miał może dwa trudniejsze weekendy, ale zasadniczo był w dobrej formie, jadł, dużo pił, dużo siusiał, zachowywał wolę życia. Dostawał kilka różnych antybiotyków, niestety, nie bardzo wpływało to na poziom leukocytów, który wahał się w granicach 20-45 w różnych okresach. Jonogram cały czas był w normie, dopiero pod koniec leczenia znacznie wzrósł fosfor (do 16). Pojawiła się anemia - hemoglobina na poziomie 6-7, hematokryt 22-23.
Po trzech tygodniach na Thiafelinie, zdecydowano się wreszcie (na moją prośbę) sprawdzić hormony tarczycy. Okazało się, że u kotka pojawiła się niedoczynność, co zresztą powiązałam z niską temperaturą ciała i brakiem oddawania kału. Podano mu Forthyron.
Wtedy zdecydowaliśmy się zmienić weta i trafiliśmy do kliniki nefrologicznej. Pani doktor nefrolog złapała się za głowę nad dotychczasowym przebiegiem leczenia i przemodelowała terapię, odstawiła wszystkie antybiotyki, forthyron, semintrę, zastosowała powolne wlewy na pompie. Terapia zaczęła odnosić skutki. Mocznik spadł do 130, fosfor - z 16 do 7. Kreatynina co prawda dalej utrzymywala się na poziomie 8-9, ale mając świadomość, że po pierwsze, sama kreatynina nie jest toksyczna, a po drugie - jej poziom wolno spada, nie martwilam się tym az tak bardzo, tym bardziej, że nowa pani doktor uspokajała, że do takiego poziomu kreatyniny najpewniej trzeba się będzie przyzwyczaić.
W ramach wprowadzonej terapii kotek zostawał na całe dnie (po 12 godzin dziennie) w szpitalu. Podobno czul się tam w miarę dobrze i miał apetyt - w domu nie był za bardzo kontaktowy i niewiele jadł, ale tłumaczylam to sobie tym, że generalnie to jest na mnie obrazony za pozostawianie go tam samego.
W zeszly piątek dostaliśmy dyspensę - wyniki są na tyle dobre, że możemy zrezygnować z codziennych wizyt. Dostaliśmy zestaw 5 flaszek ringera i miałam codziennie podawać mu 180 ml podskórnie. Niestety, kotek mi zmarkotniał, i już w poniedziałek zadzwoniłam, że coś jest nie tak, i że chciałabym przyjechać wczesniej. Martwił mnie brak apetytu i obrzęki (miałam wrażenie, że kroplówki nie do końca się "wchłaniają").
W ost. wtorek zostawiłam go w lecznicy. Po kilku minutach telefon - wodobrzusze, konieczność spuszczenia płynów. Spuszczono ok. 300 ml płynu (chłonki z duzą zawartością białka). Kazali kota zostawić w szpitalu na noc. Na badaniach krwi dalej anemia, kreatynina pow. 9, mocznik 290.. USG następnego dnia nie wykazało żadnych niepokojących zmian - nerki określono jako w stanie "odpowiadającym wiekowi, nieodpowiadającym wynikom", wątroba, jelita itd. - w normie. Kotka pozostawiono jeszcze na jedną noc w szpitalu.
Odebrałam go wczoraj. Kot wygląda okropnie. Ma straszne obrzęki, jest słabiutki. Pani doktor stwierdziła, że to wynik "odbiałczenia", powiedziała, że rozważa podanie osocza i kroplówki z aminokwasami, jeśli kolejne wyniki ukażą niski poziom białka we krwi, że musimy go odkarmić. Zmieniono zalecenia na dietę o wyższym poziomie białka, wobec utrzymującej się leukocytozy (38), podano metronidazol. Zalecono kolejną morfologię nast. dnia, czyli dzisiaj.
Dziś pani doktor zadzwoniła do mnie, że nie widzi już szans i jej zdaniem kot kwalifikuje się do eutanazji. Jego dzisiejsze wyniki to hemoglobina 6, hematokryt 17, kreatynina 9,6, mocznik 190, leukocyty 37, płytki krwi 1500, albuminy 2,2, białko całkowite 6,1. Obrzęki nie ustąpiły, usg wykazało ponownie płyn w jamie brzusznej.
Właśnie wróciłam z Rudym do domu. Wydaje się przede wszystkim wściekły. Jest słaby, ale nie kompletnie odłączony - łazi po domu niezadowolny, wskakuje na łóżku, w miarę interesuje się otoczeniem (reaguje na dźwieki, rozgląda się, podnosi łeb), raczej unika kontaktu.
Obecne leczenie - pronefra na 5kg 2x dziennie, amodip 1,25 1x dziennie (ciśnienie już jest unormowane), fortiflora co 2 dzień, hemovet. Dostał dwie dawki neorecormonu, potem doktor zmieniła to na aranesp - dostał jedną dawkę, dziś powinna podać kolejną, ale chyba już z tego zrezygnowała..
Jestem w kropce. Nasza obecna wet - nefrolog - wyraźnie się poddała. Dzisiaj nie podano mu ani aminokwasów, ani osocza, ani nawet antybiotyku. Dostal jedynie 100 ml NaCl dożylnie. Patrzę na mojego kota, i nie wiem, czy to już czas. Czy lekarze poddają się za szybko, czy może powinniśmy spróbować coś zrobić, odkarmić go, podać te osocze, jeszcze powalczyć. Mam do siebie ogromne wyrzuty sumienia, że w ogóle zaczęłam go leczyć - z tym uchem prawdopodobnie jeszcze by sobie długo funkcjonował (jest tam co prawda podejrzenie nowotworu płaskonabłonkowego, ale wobec niemożliwości sedacji do diagnostyki, nikt tego tak na prawdę nie wie. Uchem się już właściwie nie interesuje, czasem pojawia się z niego delikatny wyciek). Zastosowane leczenie mam wrażenie kompletnie go rozwaliło.
Cuduję z nim już od dwóch miesięcy. Wydałam chyba z 8 tysięcy złotych, wystawiłam kota na ogromny stres i cierpienie w związku z codziennymi kroplówkami, kłuciami, zostawianiem na całe doby w szpitalu, a to wszystko mam wrażenie - tylko pogarsza sprawę. Mam ogromne poczucie niesprawiedliwości i poczucie winy. Nie wiem, co robić. Wiem, że nie ma "zdrowia w zastrzyku"... Moje pytanie sprowadza się więc chyba do kwestii - czy odpuścić? Czy ktoś z Państwa jest w stanie jakkolwiek wypowiedzieć się na temat tych doświadczeń, może miał podobne?
Za nic na świecie nie chciałabym dokładać Rudemu cierpień. To mój ukochany kotek, urodzony na moich rękach. Nie czuję jednak, że to już ten moment, nie mam poczucia, że spróbowaliśmy wszystkiego. Może niesłusznie? Nie umiem tego obiektywnie ocenić. Jestem zrozpaczona.
Będę wdzięczna za porady. Nasza wet zaleciła jutro eutanazję (chciała to zrobić dzisiaj, ale stwierdziła, że czuje, że ja nie jestem na to gotowa). Nie wiem co mam robić. Do niej przecież już nie pojadę, ona wyraziła swoje zdanie.. Mogę jedynie pojechać do przypadkowego lekarza, który będzie miał akurat dyżur w jakiejś lecznicy... Do żadnego specjalisty się w tak pilnym trybie nie dostanę.
Chyba chciałabym, żeby ktoś przekonał mnie, że nie ma innego wyjścia. Po wszystkich przejściach, jakie miałam zarowno z leczeniem zwierząt, jak i niestety najbliższych członków rodziny, trudno mi już ufać lekarzom - a to jest chyba najgorsze.
Pozdrawiam