Byłam u weta (bo Zojka odmówiła jedzenia) i przy okazji ustaliliśmy co dalej z potrąconą koteczką.
Wet podał dwie możliwości: przy takim złamaniu miednicy albo dokonuje się kosztownej operacji po wcześniejszym badaniu tomografem , albo nie wykonuje się żadnego zabiegu i czeka aby miednica sama się zrosła.
Pierwsze rozwiązanie oprócz znaczących kosztów niesie też ze sobą niebezpieczeństwo , że w czasie zespalania kości miednicy (operacja) może dojść do uszkodzenia narządów wewnętrznych.
Drugie rozwiązanie - kotka będzie się poruszać, ale będzie kotem niepełnosprawnym bo nie ma raczej szans żeby kości zrosły się w sposób prawidłowy. Oczywiście nie ma już mowy o wypuszczeniu kota na wolność . W warunkach domowych trzeba będzie zadbać aby dostawała lekkostrawne jedzenie żeby nie dochodziło do zaparć. Po minie weta widziałam, że jest raczej za tą drugą opcją. Sam zresztą stwierdził, że ma sporo pacjentów po takich urazach, którzy funkcjonują całkiem dobrze. Dlatego prawdopodobnie zdecydujemy się z karmicielką na tą drugą opcję , ale muszę to jeszcze z nią omówić. Pierwsze rozwiązanie to bardzo duże koszty bo przecież to nie tylko sama operacja , ale dojazdy na tomograf, do weta i opieka pooperacyjna oraz ewentualne badania kontrolne. Poza tym to również logistyka, bo najbliższy tomograf mamy chyba w Gliwicach. Nie udźwigniemy tego
Na razie czekamy na kupę bo kotka nadal się nie wypróżniła, źle znosi szpitalik u weta, rozluźnia się tylko jak przyjeżdża do niej karmicielka. Myślę, że przywiozę ją do domu w czwartek. Na razie umówiłam się z wetem, że jak kotka wróci to on pożyczy nam klatkę. Ponieważ to jest mała klatka (nawet nie włożę do niej kuwety) muszę szybko kupić większą. Potem jak kotka przyzwyczai się do warunków domowych to umieścimy ją w łazience. Nie mam już więcej miejsca

. Karmicielka też kotki nie weźmie bo ma wychodzące swoje koty. Idę szukać jakiejś sensownej klatki.