GDAŃSKZdecydowanie nie polecam:
Lek. wet. Marcin Czerenielewski
Joachima Lelewela 23
80-442 Gdańsk
czernielewski.com
ANIMAL.MED lek. wet. Mirosław Przeworski
Słowackiego 44
80-257 Gdańsk
animal.med.pl
(przy czym od razu nadmieniam, że ja u dr. Mirka w gabinecie nie byłam, przyjmował mnie w gabinecie dr. Marcina na Lelewela - tym niemniej zrobił to w taki sposób, że jego gabinet będę omijać szerokim łukiem, dlatego pozwalam go sobie odradzać)
Widziałam już tutaj bardzo pozytywne opinie na temat dr. Czernielewskiego i jeszcze nie tak dawno sama bym się podpisywała rękoma i nogami.. Dziś niestety moja kicia najprawdopodobniej ma wyrok śmierci w dość bolesnych okolicznościach dzięki wspólnemu działaniu dr. Marcina i dr. Mirka. Stąd gdzie mogę opisuję moją historię, tak by każdy mógł podjąć własną decyzję, czy warto ryzykować i leczyć zwierzaka u człowieka, którego dobra opinia bierze się z tego, że kiedyś naprawdę był świetnym specjalistą..
Będzie to długi post, ale chcę rzeczowo zapoznać Was z moją historią.
Wszystko zaczęło się ok. maja zeszłego roku. Mojej niespełna pięcioletniej kici (wtedy, dziś ma już ok. 5,5 roku - dorosła przybłęda, więc ocena "na oko" innego weterynarza) wyrosły na brzuszku dwa kuliste guzki, jeden mniej więcej groszek, drugi połowa pierwszego. Wiele nie myśląc wzięłam kota pod pachę i biegusiem do dr. Marcina. Dawno nie miałam okazji korzystać z jego usług, ale nie zapomnę jak z rodzicami siedziało się w kolejkach pod gabinetem i czekało aż przyjmie nasze zwierzaki. Jednak zamiast dr. Marcina przyjął mnie dr Przeworski - w sumie nie miałam nic przeciwko, uznałam, że skoro pomaga w tym gabinecie to musi być świetny i empatyczny specjalista. No cóż..
Dr Mirek podszedł do tematu żartobliwie, pomacał, porównał do ziarnka prosa, nakazał macać i jakby rosło to przyjść. Ale nie panikować, nie popadać w paranoję. Uspokoiły mnie jego żarty, luźne podejście do tematu, uznałam, że to pewnie nic takiego. Dziś bardzo tego żałuję, bo wiem, że gdyby wtedy doktor podszedł do tematu poważnie, wyciął dwa małe, blisko osadzone guzki to nowotwór nie zdążyłby się rozwinąć, przerzucić, praktycznie na pewno dziś już bym nie pamiętała, że kicia miała jakąś operację. Niestety zgodnie z zaleceniami dr. Przeworskiego czekałam. Czekałam aż nowotwór rozwinie się, rozrośnie, przejdzie na inne komórki, organy.. czekałam zgodnie z tym, co zalecił mi lekarz.
No i doczekałam się. W okolicy września, października guzki bardzo szybko i nagle rozrosły się, posiały po całym brzuszku, duże małe, miękkie, twarde, samotne i w skupiskach. Przyleciałam na Lelewela i zastałam dr. Marcina, który po zmacaniu kota uznał, że trzeba operować. I zaznaczam - pytał, co ja tu robię tak późno.. Wtedy też nie pomyślałam, że to trochę dziwne, że w ogóle nie przeprowadza żadnych badań, żeby ocenić stan kota, jego przydatność do operacji, stan zaawansowania choroby, cokolwiek. Umówiłam się na następny tydzień, ale w międzyczasie kicia całkowicie i nagle popsuła się. Przestała jeść, chowała się po kątach, apatyczna, niechętna, do tego temperatura. Znów poszłam, znów zastałam dr. Czernielewskiego. Nawodnił ją trochę, dał jakieś zastrzyki, na moją sugestię (zaznaczam) wykonał badanie krwi. Po tym badaniu wyszło, że parametry nerkowe (kreatynina, mocznik) są w okolicy górnej granicy, więc dr uznał, że to wszystko wina nerek i trzeba je leczyć. Gdy następnego dnia po pobraniu krwi znowu byłam z kicią zastałam obu panów doktorów. Dr Marcin zmacał, dr Mirek miał swojego pacjenta, ale ten pierwszy konsultował z drugim moją kicie. Dopóki nie zwróciłam uwagi dr. Marcina na dziwnie wzdęty, wiszący brzuszek nie zauważał go. Wtedy też dr Przeworski zasugerował, że może to kwestia trzustki, więc na poprzednio pobranej krwi udało się jeszcze zrobić badanie na trzustkę, które oczywiście wyszło nieprawidłowe. Wtedy byłam pewna, że mój kot jest pod opieką specjalistów, wymyślają takie mądre rzeczy.
Zanim dr Marcin postanowił cokolwiek siedział dość długo nad ebookami i czytał, co się robi z kotkami trzustkowymi. W końcu uznał, że może jej podawać tylko przeciwbóle, ale, że kot miał ciągle temperaturę dał jej też inny antybiotyk, ale z takim podejściem - to i tak nic nie da, ale temperatura zejdzie. O dziwo pomogło, kot stanął na nogi, wrócił do siebie. Dr Czernielewski był bardzo dumny, zadowolony, że terapia, w którą nie wierzył pomogła. Nie przeszkadzało mi to, bo cieszyłam się, że jest lepiej.
Przy czym nadmienię, że gdy opisałam mojemu obecnemu, cudownemu weterynarzowi czym kota wyleczono i gdy powiedziałam, że chodzi o trzustkę, to w ramach myśli na głos uznał, że to standardowe leczenie przy zapaleniu trzustki.. dlaczego więc dr Marcin tak się cieszył, że zgadł, a dr Mirek nam nie dowierzał, że to ten lek postawił kota na nogi? No kurczę...
W międzyczasie popsuł się kot koleżanki (na końcu o tym wspomnę, bo również ma znaczenie dla mojej negatywnej opinii), jej historia zmusiła mnie do zastanowienia się nad tym, dlaczego praktycznie każde badanie trzeba samemu wymyślać. Zasugerowałam USG, żeby sprawdzić, co z trzustką. Dostałam skierowanie na Skrajną (dr Wyszyński - z kolei bardzo pozytywne wrażenie zrobił), wróciłam z płytką ze zdjęciami i obszernym opisem wyników. To co zainteresowało dr. Marcina, to jak "ten skubaniec" (czyt. dr Wyszyński) zobaczył na USG, że nerki wyglądają niezbyt dobrze. Opis stanu zdrowia kota był mniej interesujący.
Mniej więcej na początku grudnia robiłam kolejne badanie krwi, wzięłam wtedy przy okazji moją drugą kotkę, staruszkę, żeby ją skontrolować. O wyniki dzwoniłam, odebrał dr Marcin. Opisał mi stan obu kotów, potem skupiliśmy się na młodszej kici. Spytałam go wtedy co z guzkami - dr z USG powiedział, że jego zdaniem powinniśmy jak najszybciej zrobić badanie histopatologiczne żeby ocenić, co to jest. Dr Czernielewski potrzebował czasu żeby przypomnieć sobie o co chodzi, a gdy zaskoczył uznał, że chyba nie ma co, bo narkoza może źle wpłynąć na nerki, które są średnie. Słyszałam jak pytał dr. Mirka - ten zdecydowanie odradził operację guzków. Nie znam się, uznałam, że okej, najpierw nerki.
Gdy przyszłam po leki okazało się, że lekarz zgubił moje wyniki, zarówno jednej jak i drugiej kici. 160 zł. Taa.
Coraz bardziej traciłam cierpliwość. "Pałka się przegła", gdy leczenie dr. Marcina zaczęło szkodzić mojemu kotu. Badań krwi robiłam kilka, w każdych parametry nerkowe były ok. górnej granicy (pal licho jednostki teraz, gdy kreatynina maks wynosiła 2, kicia miała zawsze 2 albo 2,1, mocznik z kolei przy maksie 75, to ok. 80-90). To było stabilne do czasu, jak dr Czernielewski zaczął przepisywać jej leki. Po dwóch tygodniach na tych lekach, w kolejnych badaniach kreatynina wzrosła z 2,1 do 2,6! Kurczę, mogę się nie znać, ale to chyba oczywiste, że to te leki tak wpłynęły.. ale dr uznał, że musi przepisać kolejne zamiast przemyśleć. A po kolejnych kot zaczął się ewidentnie źle czuć. Wtedy stwierdziłam, że moje zaufanie do lekarzy z Lelewela (i poniekąd Słowackiego) wyczerpało się.
Na pomoc przyszła mi siostra, popytała i w końcu fundacja KOTangens poleciła nam
cudownego lekarza w Gdyni - dr Paweł Łukuć. Podejście tego pana tak skrajnie różne, zaangażowanie, badania, dotykanie z każdej strony, mnóstwo pytań, rzeczywiste zaangażowanie w analizę wyników krwi, USG, od razu plan na kota, diagnoza (w końcu ktoś nazwał rzeczy po imieniu - nowotwór listwy mlecznej), bez owijania w bawełnę rzeczywiste przedstawienie sytuacji (beznadziejnej jak się okazuje), sugestie co wg doktora należałoby zrobić, ale bez zmuszania tylko merytorycznie, jednoczesne plany na mnóstwo badań, które należałoby zrobić zanim jakakolwiek operacja będzie możliwa... jestem pewna, że gdybym do doktora Łukuć trafiła, gdy kicia miała jeszcze dwa guzki byłoby dziś zupełnie inaczej.
Umówiłam się z doktorem na zabieg - który miał się odbyć pod warunkiem, że obraz RTG wykaże, że płuca są czyste, nie ma przerzutów. Niestety, dziś okazało się, że najprawdopodobniej są (upewnić się można tomografem), pan dr po stopniu zaawansowania nowotworu płata mlecznego wnioskuje, że zmiany widoczne na RTG to przerzuty - za dużo minęło czasu od początku choroby. Operacja byłaby tylko niepotrzebnym narażeniem kota na cierpienie, a na pewno jej nie pomoże, bo to okropieństwo zdążyło się rozwinąć w innych organach..
Nigdy nie wybaczę sobie zaufania jakie miałam do dr. Czernielewskiego i dr. Przeworskiego. Ufając im przyłożyłam rękę do tego, by w mojej kici rozwinęła się okropna choroba która niedługo zacznie powodować jej cierpienie i przez którą będę musiała w końcu podjąć najgorszą dla każdego właściciela zwierzaka decyzję. A świadomość, że skraca się jej cierpienie będzie marnym pocieszeniem, kiedy wie się, że reagowało się od początku, ale zaufało się niewłaściwym ludziom..
Dlatego przestrzegam każdego przed ufaniem tym lekarzom - ja przenigdy do nich nie wrócę. Mam za duży żal do poziomu ignorancji jakim się wykazali, zrobili wszystko byle tylko nie wyleczyć mojego kota.
Pod koniec na krótko historia koleżanki. Jej niespełna dwuletnia kicia miała podobne objawy do mojej, gdy się popsuła. Standard - brak apetytu, chowanie się, apatia. Też poszła do dr. Marcina, też mu ufała, bo kiedyś był świetny. Chodziła codziennie, bądź co drugi dzień przez miesiąc. W tym czasie przyjął ją zarówno dr Marcin Czernielewski, jak Państwo Przeworscy - czyli dr Mirek i jego żona, dr Marta. Koleżanka od początku zwracała uwagę, że kot wykazuje bolesny brzuch. Eksperymenty trwały miesiąc, różne leki, różne metody, w końcu koleżanka zasugerowała USG. Dostała skierowanie na RTG od dr Marty na ul. Potokową w Gdańsku. Panie, które tam przyjmują po zapoznaniu się ze stanem kota i historią choroby uznały, że RTG nie ma sensu, zrobiły USG. Po miesiącu wyszło, że kot ma guza w jamie brzusznej.
4 cm !!! Były w szoku w jak beznadziejnym stanie jest kot, powiedziały wprost, że już tylko się męczy, że to sztuczne podtrzymywanie nie ma sensu, obecnie kicia jest za słaba żeby przeżyć operację. Koleżanka była zdruzgotana. Dr Marcin przez telefon zapewniał ją, że wszystko ok, da się kota uratował. Planowała iść do innego weterynarza, ale nie zdążyła. Kicia tak cierpiała w nocy (nadmienię tylko, że jednoczenie próbowała jeść, gdy z drugiej strony wylewało się pod nią), że następnego dnia dr Marcin przeprowadził eutanazję. Łaskawie nie wziął za nią pieniędzy.
Przez miesiąc nikt z trzech lekarzy nie wyczuł guza w jamie brzusznej, pomimo zgłaszanej bolesności. Przez miesiąc nikt nie wpadł na to żeby zrobić kotu jakiekolwiek badanie poza krwią. Przez miesiąc udawali, że jest w porządku, kotkę się naprawi, "skoro je tzn. że chce żyć, więc będzie dobrze".
I teraz żyj z pytaniem, czy gdyby od razu wykryć nieprawidłowość, to czy kot nie miałby dość sił żeby przeżyć operację.
A na koniec dodam tylko o dość bezczelnym zachowaniu dr. Przeworskiego. Siostra dodała stosowną opinię o tym panu pod zakładką z jego gabinetem na stronie trojmiasto.pl. Odpowiedzi załączam w formie screena, tak by każdy mógł w zgodzie z własnym sumieniem ocenić poziom polemiki. Żeby było ciekawiej, komentarz siostry zniknął - dr Mirek zadbał o ocenzurowanie niewygodnej dla niego opinii - próżno szukać jakiejkolwiek negatywnej. Dlatego tym bardziej chcę opisać moje przejścia z tym panem - przestrzec innych, zwrócić uwagę na to, że nie można ślepo wierzyć opiniom w Internecie - ot, okazuje się, że nie ma problemu z usuwaniem tych niewygodnych.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak długi post, ale biorąc pod uwagę popularność tych dwóch gabinetów uznałam, że muszę opisać sprawę szczegółowo - tak by nikt nie miał wątpliwości, czy czasem nie szkaluję opinii tych lekarzy, bo coś mi nie pasuje.
Dr Czernielewski i dr Przeworski zrobili wszystko by mój kot umarł na złośliwego nowotwora. Zresztą jednego z częstszych u kotów. Mi to daje do myślenia, mam nadzieję, że Wam również.
No i rozmowa z dr. Przeworskim: