Był jeden z cieplejszych, acz jeszcze chłodnych dni kwietnia 2010 roku. Jak zawsze zaczęliśmy z rodziną sezon letni, i coroczne przyjazdy do Brajnik – taka mała wioska na Mazurach. Wioska polska, to cóż… tylko wioska. Zwierzęta najczęściej traktowane są przedmiotowo. Jest bo jest, nie ma to nie ma. Wiem, że świata nie da się zmienić, ale gdyby każdy pomógł choć jednej istocie, życie byłoby piękniejsze…
Ja jestem z tych, co „robią sobie kłopot” i pomagają. Psom, szczurkom, chomikom, myszkom polnym…mój mąż nawet reanimował rybkę akwariową, ale to inny temat J
Na dzień dobry, uraczono mnie wieścią, o przyjściu na świat beznogiego kota. Był dopiero początek weekendu (pt.), a kot miał kilka dni. Zbuntowana powiedziałam, że wrócę po niego w niedzielę. W niedzielę pewna kobieta przyniosła mi tego kociego „szczurka”. Miał oczy zaklejone ropą, i był wielkości połowy dłoni kobiecej. Gdy zaczęłam przemywać mu oczy, ze spojówek sączyła się okropna, zielona ropa. Kot prawie się nie ruszał. Jako koci laik , wzięłam z obory trochę krowiego mleka, strzykawkę posiadałam, i przystąpiłam do karmienia….Na nic to się zdało…..
O 23:00 byliśmy w Warszawie. Pojechaliśmy do przychodni na Książęcą, gdzie Vet dała maluchowi 5 % szans na przeżycie, i zasugerowała eutanazję. Wymęczona, pobiegłam na konsultację do męża, który siedział w samochodzie na parkingu, wraz z naszym trzyletnim synkiem, psem Lamerem i chomikiem…Robertem J Przemek stwierdził, że nie po to wieźliśmy kota z mazur, by teraz go uśpić….
I zaczęło sięJ Wstawanie co 2 h, karmienie kocim mlekiem, które jest sproszkowane, więc trzeba było je przygotowywać, termofor z ciepłą wodą wymieniać też co 2,3 h… W nocy złapał nawet zasapkę, chyba przesadziliśmy z tym ogrzewaniemJ.Kotek dożył rana. „No to co….karmimy dalej”. Po kilku dniach pojechaliśmy z nim na ponowną wizytę, gdzie lekarz mało nie spadła z krzesła ze zdziwienia, a przeżycie kota skwitowała „Musiała się Pani zawziąć” . Kot otrzymał w kilku następnych dniach antybiotyk na koci katar, oraz kropelki. Brak łapy tłumaczono…..”odgryzieniem przez matkę bądź szczura”.
Kot dostał imię z racji nieposiadania prawej łapy…..”Lewy”. Lewy rósł, gdy pierwszy raz zaczął mruczeć, myślałam, że padnę z zachwytu. Skubaniutki z dnia na dzień wykazywał coraz większą sprawność fizyczną, i okazywał swoją pokoleniową półdzikość…podgryzanie, fuczenie itp.
Co weekend Lewson razem z całą naszą rodzinką, odwiedzał stare śmieci, ale nie dosłownie, gdyż działka na której biwakujemy, znajduje się 2 km od Brajnik. Mały dostał obrożę z medalikiem, na którym wygrawerowaliśmy jego imię i mój nr Tel.
Kotek skończył 2 miesiące, gdy zaobserwowaliśmy, że dziwnie się „spienił”….Jednak uznaliśmy, że musiał coś zjeść dziwnego.
Po dwóch tygodniach (byliśmy wtedy na działce) zaczął być drażliwy. Gdy się mył, czy poruszał, fuczał i miauczał. Po powrocie do Warszawy, poszliśmy do Veta, gdyż uznaliśmy, że może go boleć jego kikut lewej nogi. Zrobiono mu RTG. Po dwóch godzinach usłyszeliśmy wyrok……..Lewy ma wrodzoną wadę genetyczną miednicy, kręgosłupa w odcinku lędźwiowym, oraz niewykształconą prawą, tylną łapę. Odbyt skierowany na prawo utrudnia wydalenie kału, i u kotka zaobserwowano zaawansowaną koprostazę. Vet po raz drugi w życiu Lewego, zaproponowała eutanazję. ALE ZARAZ, ZARAZ ! NIE MA INNEGO WYJŚCIA? Przecież do tej pory normalnie robił kupkę, owszem, nie zaobserwowałam zatwardzenia, bo byłam na mazurach, gdzie kotek biega po trawie, ale wiem, że robił ją zawsze bez zarzutów.
Zabraliśmy kota do domu, ja zaryczana jak 150, Przem zdołowany….
Wlałam z niego chyba pół butelki parafiny, i zrobiłam lewatywę…(może to pisane jest mu przez imię…heh- ale wtedy, nie było mi do śmiechu.) Szybko się przekonałam, że z parafiną lekko przesadziłam. Lewson zaczął trzydniowe wypróżnianie…i wcale nie do kuwety. Gdzie był, tam była też kupka….. Trudno, co robić. Ale po tym głupim Jasiu, i parafino-lewatywie, był przez te 3 dni, taaaaaaki milutki. Mruczał, przytulałam go non stop…..A teraz….
Oczywiście Lewy jak to Lewy. On się niczego nie boi, ani odrzucenia przez matkę, ani głodu, ani kociego kataru, ani wad genetycznych, ani też koprostazy. Ze wszystkim radzi sobie elegancko. Tak też było i tym razem.
Teraz gnojek szaleje po całym domu. Z powodu braku łapy, jest kotem „naziemnym” J Ale to i dobrze, bo aż strach się bać, gdyby skakał po meblach. Non stop poluje na mojego psa i synka, i czasem bywa zbyt brutalny, a ja nie wiem, jak go skarcić…..Bidę taką niedobrą…J
Niestety przedwczoraj miał atak „z pianą” i chyba wiemy już, że to padaczka, bo Lewson przy tym, miał typowe ku temu objawy. Atak trwał ok. 45 sekund. A później jak zawsze, pełnia szczęścia ….
W przyszłym tygodniu idziemy do Veta. Może dadzą mu jakieś leki troszkę rozluźniające…
Musze jednak wszystko podsumować. Lewy ma 3 miesiące i tydzień. Jest szczęśliwym, wesołym, zadziornym łobuziakiem. Radość z życia, jest 100 razy silniejsza, niż wszystkie trudności z jakimi się zmaga. Nie mam zamiaru usypiać go tylko dlatego, że jest niepełnosprawny !!! Gdy jego cierpienie będzie zauważalne, a on przestanie walczyć i każdy dzień będzie smutkiem, wtedy rozważymy „czarny scenariusz”, ale teraz nie ma takiej możliwości !
Apeluję do wszystkich….zwierzę niepełnosprawne może dawać tyle samo radości, ile to z „górnej półki”.
Apeluję do weterynarzy…..nie patrzcie na taki przypadki tylko przez pryzmat medycyny. Przecież biologia to nauka, w której nic nie dzieje się według scenariusza…..
Lewy już dwa razy miał być za tęczowym mostem, ale mój piesek Cezarek, musi sobie jeszcze na niego poczekać, bo skubaniutki ma w sobie przeogromną wolę życia.
AKTUALIZACJA HISTORII (08.08)
3 tyg. temu byłam z kotkiem u lekarza. Dostał LUMINALUM. Z początku dawałam mu leki, ale później zauważyłam, że każda, nawet najmniejsza porcja, bardzo źle na niego wpływa. Jest senny, apatyczny, brak mu apetytu, i praktycznie nie ma w nim zycia, a nawet wymiotował. Postanowiłam więc odstawić lek. Z początku nie było ataków, ale przedwczoraj miał 2 ataki,a dziś aż 3 !!!!! Dałam mu ćwiartkę tabletki, a teraz siedzę w pracy jak na szpilkach, bo nie wiem co zastanę....
POMOCY