Witam!
Zwracam się do forumowiczów o radę w sprawie weterynarza, którego błąd w znacznym stopniu przyczynił się do śmierci mojej wiernej psiny, która od 10 lat była członkiem mojej rodziny. Jakie możliwości ma właściciel zwierzaka, by pociągnąć takiego "specjalistę" do odpowiedzialności?
Może opiszę najpierw zaistniałą sytuację. 11 maja moja psica poczuła się źle, stała się apatyczna, nie chciała wstać, widać było że bardzo osłabły jej tylne łapy, bardzo uwidocznił się jej brzuch. Udaliśmy się więc do weterynarza, który dotychczas opiekował się moimi trzema kotami. Okazało się że pies ma podwyższoną temperaturę, więc weterynarz podał jej leki przeciwgorączkowe i przeciwzapalne oraz pobrał krew do badań. Dodatkowo okazało się że weterynarz miał duże problemy z usłyszeniem serca, a kiedy już mu się to udało stwierdził że jego praca jest bardzo nierównomierna i słaba, na co również. Wróciliśmy z psem do domu. Następnego dnia stan psa w niewielkim stopniu się poprawił, niestety wyniki analizy biochemicznej krwi wskazywały na uszkodzenie wątroby (normy przekroczone 5-6 razy). Podczas kolejnej wizyty weterynarz wykonał USG, po którym stwierdził że bardzo powiększona jest wątroba oraz delikatnie śledziona. Niestety nie udało mu się wytłumaczyć dlaczego pojawił się tak wzdęty brzuch. Dlatego też przeprowadził punkcję, która nie wykazała płynu w jamie brzusznej. Skołowany stwierdził że będzie kontynuował dalej leczenie preparatami, które przepisał wcześniej. Trzy kolejne dni stosowania przepisanych środków nie przyniosło żadnego rezultatu, zdecydowałem się więc udać do innego weterynarza. Kolejny człowiek ze zdziwieniem stwierdził że płyn w jamie brzusznej jest niemalże na pewno, ale rutynowo zarządził ponowną biochemię i morfologię krwi. Biochemia o dziwo wykazała, że wątroba wróciła do normy, za to nerki wykazały tragiczne wyniki(mocznik > 300, kreatynina znacznie podwyższona). Wraz z kolegami zdecydował o doraźnym podłączeniu kroplówki NaCl. Po 3 godzinach w gabinecie, dodatkowo ściągnął swoich dwóch kolegów, specjalistę kardiologii oraz od USG. Kardiolog nie zauważył żadnych niepokojących oznak w pracy serca(chociaż teoretycznie takowe były 3 dni wcześniej, i to głównie pod tym kierunkiem sunia była leczona) natomiast człowiek od USG stwierdził obecność guza na śledzionie(wym. 5cm na 8cm, którego 3 dni wcześniej "nie dostrzeżono"). Natychmiast podjęto decyzję o operacji psa, sunia po 1,5 godzinie była już po zabiegu. Wycięto jej guza wyrastającego ze śledziony którego twarda część miała wymiary jak na usg, natomiast całkowita jego objętość(z twardej części wyrastały miękkie wypustki) była 3-4 krotnie większa od samej wyciętej śledziony, na oko przynajmniej 1,5 litra całkowitej objętości. Okazało się również że guz pękł samoistnie a jego zawartość wylała się do jamy brzusznej powodując potężne zapalenie otrzewnej co prawdopodobnie spowodowało pojawienie się pierwszych objawów . Reszta narządów wewnętrznych była w dobrym stanie, łączne z wątrobą. Sunia w ciężkim stanie została wybudzona, następnie przewieziona została do domu. Następnego dnia po zabiegu okazało się że pies w ogóle nie sika, co sugerowało trwałe uszkodzenie nerek. Podano Furosemid, co dało jedynie niewielki efekt. Trzeciego dnia po zabiegu pies zaczął wymiotować, czwartego dnia sunia zmarła... Psica przeniosła się za TM, najprawdopodobniej w wyniku niewydolności nerek. Wszystko to mimo wizyt weterynarzy w domu(dwa razy dziennie) oraz ciągłego podawania kroplówek(bez efektu) i antybiotyków(to akurat z efektami, wszystko wskazywało na to że zapalenie otrzewnej udało się opanować). Dzisiaj pochowałem mojego psa...
Wracając do tematu odpowiedzialności, trzej niezależni weterynarze potwierdzili, że pomimo ciężkiego stanu psa udałoby się odratować, gdyby nie niewydolność nerek, najprawdopodobniej spowodowanej ciężkim zapaleniem otrzewnej. Przypominam że według pierwszych badań nerki były w idealnym stanie. Stąd wniosek, że gdyby na USG pierwszy weterynarz nie pomylił wątroby z nowotworem, usunięto by guz wcześniej i być może do ciężkiego zapalenia otrzewnej i uszkodzenia nerek by nie doszło a ja nadal cieszyłbym się obecnością mojej przyjaciółki.
Teraz pytanie, co z tym gościem zrobić? Puścić mu płazem ewidentny błąd, który kosztował mojego psa życie? Skarżyć go z kodeksu cywilnego, składać skargi? Tylko gdzie i jak? Dokumentacja medyczna z drugiej lecznicy została zabezpieczona, fotografie wyciętej śledziony wraz z nowotworem również, a ja w najbliższym czasie otrzymam opinię czterech weterynarzy którzy diagnozowali i operowali mojego psa. Co z tym teraz zrobić?