Od 1996 roku mam psa, teraz odkąd mieszkam w Warszawie, opiekuje się nim moja rodzina.
Atos od jakiś 4 lat, ma chorobę reumatyczną stawów, dostaje na to leki ale już niewiele pomagają. Za chorobą stawów poszło zwyrodnienie kręgosłupa , jakieś 2 miesiące temu 4 dni nie mógl się podnieść i dopiero silne zastrzyki postawiły go na nogi.
Od czasu problemów ze stawami pies nie chce wychodzić na dwór. Mieszkałam na 4 pietrze bez windy, od tamtej pory znosi go i wnosi moja mama lub brat, ale najczesciej tak go boli ze woli byc niedotykanym...
Już normą stał się fakt że na łóżku jest jego kupa albo siki, a jak chce się go brać na dwór to gryzie...
Wczoraj usłyszałam od mamy , że weterynarz powiedział ze pies jest całkowicie już głuchy i slepy. Rozpaczamy nad tym, i własciwe nie wiadomo co robic...
W domu chyba się czuje całkiem dobrze, duzo spi, macha ogonem jak wyczuje zapach kogos domownikow, ale widac ze z dnia na dzien coraz czesciej sie meczy. Ze wstaniem, jedzeniem, załatwianiem...
Weterynarz zasugerował uśpienie póki jest "dobrze", my nie chcemy o tym słyszeć, w planie są pieluchy, leki itd...
Ale przeczytałam dziś post "gdzie kończy się granica pomocy" czy jakoś tak. Czy zostawiając go tak, nie robimy mu większej krzywdy???
bardzo proszę o pomoc




edit: zdjęcie Atosa:(
