Serce nie sługa? (?)

Cześć i Czołem.
Dawno mnie tutaj nie było, lecz teraz powróciłam i to z nie małym problemem.
Mam psa, chyba nawet tutaj o nim pisałam.
Maciek, przygarnięty z ulicy, mój ukochany przyjaciel.
Od niedawna zaczął uciekać, najzwyklej wykopał dziurę i robił sobie wycieczki po naszej wiosce, początkowo nie był to aż taki problem, zwykle wracał po 1-2 godzinach, nigdy mu się nic nie stało, a ja mimo że się martwiłam i szukałam tej nieszczęsnej dziury nie przewidziałam co się może stać w przyszłości...
Te ucieczki były prawie codzienne, kilkanaście razy w ciągu dnia znikał.
Wiedziałam, że teraz to zwiedzanie już nie jest, i coś musi go ciągnąć za ogrodzenie podwórka.
Spotkałam go kilkanaście razy na ulicy, raz jak szłam do szkoły, to na spacer, do sklepu, zawsze w towarzystwie dwóch takich psów, które ja osobiście znam bo koleguję się z Ich właścicielką.
Wtedy mnie słuchał, zawołałam go i przyprowadzałam do domu, oczywiście dałam mu kilka klapsów, tłumaczyłam jak małemu dziecku (chociaż teraz nie widzę w tym sensu), traktowałam go jak człowieka: prosiłam, nakazywałam i ostrzegałam.
Ostatnio wszystko sie cholernie nasiliło, już prawie płakałam gdy widziałam że Maćka nie ma. Bałam się o niego... ulica to nie jest miejsce dla takiego psa. Czasami uciekał nawet przy moich rodzicach, oni otwierali brame i odśnieżali podjazd a on sobie po prostu wychodził, wołali, krzyczeli - nie reagował.
Dzisiaj znowu go nie było... znalazłam go na podwórku tamtych dwóch psów, siedział na śniegu i czekał.
Zawołałam go. Nic. Znowu, znowu, aż wreszcie obrócił głowę. Podeszłam do niego, pocałowałam w nosek, przytuliłam i powiedziałam:
- Chodź Maciuś, idziemy do domku.
Oczy miał prawie czarne, chodził jak otępiały, ostrożnie, powoli, prawie nie reagował. Cudem przyprowadziłam go do domu, tamte psy nas zauważyły przybiegły, Maciek umm... wskoczył na tego jednego psa, i wiadomo co chciał robić^^, tamten się jakby wściekł i szybko odskoczył prawie gryząc Maćka w szyje. Maciek nie chciał iść do domu, ciągłam go, prosiłam, wołałam.
Znalazłam dziurę, zakopałam, zalałam wodą, wsadziłam deskę między to... on zachowuje się jakby mnie nie znał, nie reaguje, niby merda ogonem, ale oczy ma takie smutne. Trzęsie się jak galareta.
Co mam robić?!
Dawno mnie tutaj nie było, lecz teraz powróciłam i to z nie małym problemem.
Mam psa, chyba nawet tutaj o nim pisałam.
Maciek, przygarnięty z ulicy, mój ukochany przyjaciel.
Od niedawna zaczął uciekać, najzwyklej wykopał dziurę i robił sobie wycieczki po naszej wiosce, początkowo nie był to aż taki problem, zwykle wracał po 1-2 godzinach, nigdy mu się nic nie stało, a ja mimo że się martwiłam i szukałam tej nieszczęsnej dziury nie przewidziałam co się może stać w przyszłości...
Te ucieczki były prawie codzienne, kilkanaście razy w ciągu dnia znikał.
Wiedziałam, że teraz to zwiedzanie już nie jest, i coś musi go ciągnąć za ogrodzenie podwórka.
Spotkałam go kilkanaście razy na ulicy, raz jak szłam do szkoły, to na spacer, do sklepu, zawsze w towarzystwie dwóch takich psów, które ja osobiście znam bo koleguję się z Ich właścicielką.
Wtedy mnie słuchał, zawołałam go i przyprowadzałam do domu, oczywiście dałam mu kilka klapsów, tłumaczyłam jak małemu dziecku (chociaż teraz nie widzę w tym sensu), traktowałam go jak człowieka: prosiłam, nakazywałam i ostrzegałam.
Ostatnio wszystko sie cholernie nasiliło, już prawie płakałam gdy widziałam że Maćka nie ma. Bałam się o niego... ulica to nie jest miejsce dla takiego psa. Czasami uciekał nawet przy moich rodzicach, oni otwierali brame i odśnieżali podjazd a on sobie po prostu wychodził, wołali, krzyczeli - nie reagował.
Dzisiaj znowu go nie było... znalazłam go na podwórku tamtych dwóch psów, siedział na śniegu i czekał.
Zawołałam go. Nic. Znowu, znowu, aż wreszcie obrócił głowę. Podeszłam do niego, pocałowałam w nosek, przytuliłam i powiedziałam:
- Chodź Maciuś, idziemy do domku.
Oczy miał prawie czarne, chodził jak otępiały, ostrożnie, powoli, prawie nie reagował. Cudem przyprowadziłam go do domu, tamte psy nas zauważyły przybiegły, Maciek umm... wskoczył na tego jednego psa, i wiadomo co chciał robić^^, tamten się jakby wściekł i szybko odskoczył prawie gryząc Maćka w szyje. Maciek nie chciał iść do domu, ciągłam go, prosiłam, wołałam.
Znalazłam dziurę, zakopałam, zalałam wodą, wsadziłam deskę między to... on zachowuje się jakby mnie nie znał, nie reaguje, niby merda ogonem, ale oczy ma takie smutne. Trzęsie się jak galareta.
Co mam robić?!