Witam.
Nie mam pojęcia gdzie powinnam zamieścić ten wpis, więc próbuje tutaj.
Mam problem ze zrozumieniem tych całych aktów prawnych..Zacznę może od początku..
Mieszkam na wsi w wielorodzinnym bloku, za nędznym płotem po lewej sąsiedzi, po prawej za paroma wolnymi działkami nadleśnictwo. Założę się, że koty chodziły tu od zawsze, ale nikogo nie obchodziło co się z nimi dzieje. No i wprowadziłam się ja - zwierzolub. Pod maską samochodu zobaczyłam wielkie oczy i marne ciało małego, dzikiego kociaka wiec go wydobyłam, nakarmiłam i napoiłam. Tak sobie przychodził na wyżerkę, ale złapać się nie dał (wzięłabym go do domu). Parę tygodni później siedziałam z sąsiadami na dworze i usłyszeliśmy trzask prask i okropne wycie u sąsiada po lewej. Zaświeciliśmy latarką na podwórko i zobaczyliśmy, że kot uwięziony więc ja w te pędy do sąsiada,wyjaśniłam sytuację grzecznie przeprosiłam i podeszłam do kota. Myślałam, że się zaplątał w jakieś kable od studni ale prawie zeszłam jak zobaczyłam, że łapa kota jest w sidłach( takich płaskich, bez ząbków). Narobiłam rabanu, przybiegł drugi sąsiad i kota uwolnił, bo ja nie wiedziałam, że coś trzeba nacisnąć żeby to ustrojstwo otworzyć. Powiedziałam, że zdjęcia trzeba zrobić i na policję, bo to nielegalne, czy coś..I ta nawiedzona sąsiadka mi to wyrwała z ręki i schowała do domu. Pojechałam z kotem do weterynarza i po drodze zadzwoniłam do fundacji i na policje. Pan policjant do mnie zadzwonił i powiedział, że to moja wina, bo kot ma być na moim terenie i ja za niego odpowiadam zgodnie z paragrafem takim i takim.. Bo jakby go auto przejechało to też bym dzwoniła, że ktoś go przejechał, a jakby dziecko podrapał to on by mi jeszcze mandat wystawił. Wyjaśniłam, ze to dziki kot i tylko papu mu daje, bo szkoda bidy, a on mi na to, że jak karmie to za niego odpowiadam i mam go w zamknięciu trzymać. Wnerwiona zaczęłam szperać, gmerać i czytam, że zwierze ma być pod nadzorem, a zaraz czytam, że kotów się to nie tyczy... Już w ogóle zgłupiałam, kot wydobrzał, oddałam go w bezpieczniejsze miejsce i dałam sobie spokój, bo bałam się, że mi mandat wlepią 250 zł (jak mnie polismen straszył ) . Dziś sobie idę z psami na podwórze, patrze a tam kot z raną na głowie. Wzięłam go do domu, bo może komuś się zgubił i tak się przyglądam tej ranie i czuję smród. To myślę - przemyję. Nie bolało go to zbytnio, ale jak mocniej przetarłam to wyleciała śmierdząca ropa z jakimś kamuszkiem szarym. to wypłukałam i widzę, że jakoś dziwnie ta rana okrągła. Spytałam więc wujka google jak rana postrzałowa wygląda u kota i jakby mi spasowało. Wiem, że sąsiad zza płotu ma wiatrówkę, bo strzelał nią jak mu ptactwo jabłonkę objadało. Pech chciał,że kot się zbulwersował i sobie uciekł i nie wiem gdzie jest. Nie mam żadnych dowodów na moją teorię, a kamuszek,który mógł być śrutem czy też jego częścią spuściłam w kibelku
Nie wiem co mam zrobić z tym sadystą..Już i tak całą wieś buczy o tej wariatce co policje wezwała, bo "kot się w kable od pompy zaplątał".