Witaj (choć dużo czasu od odejścia Twojego psiego przyjaciela), MasteR.
witajcie pozostali smutkowicze.
Moja sunia ma szesnaście lat (przybłąkała się jako niespełna czteromiesięczne szczenie),
jest małym (6,5 kg), rasowym
kundelkiem.
W trakcie swojej dorosłości miała robione, z różnych przyczyn, badania krwi i moczu.
Przed rokiem miała problemy pęcherzowo - nerkowe i znów zrobiono jej analizy.
Dostawała antybiotyki - przez 7 dni. Jak się okazuje, było to za krótko.
Latem tego roku choroba wróciła. Mam żal do siebie, ale też do wetów.
Żaden nie powiedział nawet pół słowa, że dawne badania wskazują na przewlekły problem nerkowy,
że może z tego wyniknąć mocznica i/lub marskość nerek. Żaden nie wspomniał o diecie
i np podawaniu leków moczopędnych lub przeciwbakteryjnych. A chodziłam z sunią do kilku
polecanych lekarzy. Moja czujność drzemała w najlepsze, a choroba postępowała.
Teraz pozostało suni niewiele czasu. Porusza się jeszcze dość żwawo, ale jest smutniejsza
i często wymiotuje. Straciła apetyt i nie mam sposobu, żeby "po dobroci" (w czymś smacznym) podać jej leki.
A podawanie na siłę, to ciężka wojna, bo w małym psim ciałku mieszka Wielki Wojownik.
Po prostu Wojownik zwycięża. Pozostały zastrzyki i kroplówki. Sunia kuli się ze strachu u weta
i nie lubi już jazdy samochodem, bo wie, że na końcu trasy czekają zastrzyki.
I mnie też się trochę boi, bo próbuję wciskać jej leki. Dzisiaj wet nakłuwał ją siedmiokrotnie:
2 zastrzyki i 4 wkłucia kroplówki, + pobranie krwi. Psina zestresowana, zmęczona.
Po powrocie do domu zjadła odrobinę i wszystko zwymiotowała. Za dwie godziny mam jej podać
zastrzyk podskórny. Dam radę, ale serce mi się ściska, bo to ósme kłucie w jednym dniu.
Nie wyobrażam sobie kłucia jej bez końca. Jeżeli jutro będzie wymiotowała - zaproszę do domu
miłą panią weterynarz i oddelegujemy moją małą psią przyjaciółkę za tęczowy most
.
Może jeszcze nie jutro, może dopiero pojutrze ...