Ustawienia Hellingera, czyli terapia relacji rodzinnych, nie wiem czy będą dla Ciebie najlepsze. Przed laty koleżanka zmagała się z depresją, która na początku nazywała
niechciejstwem, bo kompletnie nic jej się nie chciało. Kilku terapeutów, psychiatrów, takie i nie inne terapie, gdzie z jednej nawet wychodziła rozbawiona, bo zaczęła się czuć jakby sama przeprowadzała terapię z psychologiem, natomiast o ustawieniach miała zdecydowane zdanie,że pacjent o słabej konstrukcji psychicznej nie powinien podlegać takim naciskom, a w przypadku samej depresji nie pomaga. Mamy nierozwiązane problemy, szczególnie nabrzmiałe historie sprzed lat, gdzie jednego rodzica obwiniamy o to, a drugiego o tamto, a jeszcze niedobry był brat/siostra, więc tu bym próbowała.
Na lęki, czarnowidztwo na prawdę przydałaby się osoba wspierająca, która pomoże dotrzec do ich źródła. Terapeuta? jak najbardziej, ale często zapominamy o kimś z bliższego otoczenia. Do terapeuty idziemy najwyżej raz w tygodniu ( o ile nie raz w miesiącu), a nieogarniany rzeczywistości na co dzień, więc musi istnieć wsparcie codzienne, jak choćby zwierze, partner, dziecko, sąsiad, ktoś z kim dzieli się pasję, nawet użytkownik, z którym grywa się w gry karciane przez komputer (kiedyś to było
), jakieś małe zorganizowane grupki, może pani z bloku obok mająca psa i lubiąca sobie poplotkować o stałych porach dnia. Wiem,że to tez jest istotny szczegół, taka systematyka, na której możesz się oprzeć.
Czy miałaś przez jakiegokolwiek lekarza zaaplikowana wit.D3? Koleżanka przez kilka lat dostawała silne leki,ale nikt jej nawet nie zasugerował,że o wiele więcej zdziałają witaminy i mikroelementy. To przez brak równowagi biochemicznej mamy problemy również emocjonalne. Albo dentysta albo okulista postawi najlepsza diagnozę. Dopiero stosowanie D3 (obowiązkowo z K2) oraz magnezu i cynku (by D3 miała szansę wniknąć do komórek) oraz wiosną/latem między 10-14 spacerowanie i ładowanie się słońcem przyniosło skutki (na początku tylko balkon,bo nie była w stanie wyjść z domu). Na spacerze, mając stałe trasy, poznajesz ludzi, łatwiej nawiążesz kontakt. Po kilku miesiącach była inną osobą i tak trwa od kilkunastu lat. Bez leków, terapeutów, szpitali, za to aktywność na zewnątrz, do pracy chodzi kilkanaście km, a wtedy czuła absurdalny strach przed wyjściem, dba o pewien rytm dobowy, jakieś nawyki i to też daje jej radość i pewność siebie.
To takie podpowiedzi co do podstaw, żeby wyjść od jakiegoś punktu. Może pamiętasz jeszcze jakieś wskazówki ze swojej terapii? Coś co miałaś wypróbować ? Trzeba znaleźć metodą prób i błędów, ale nie kazdy potrafi sam z siebie ruszyć, to myślę, że najważniejsze wtedy jest budowanie takiej sieci wsparcia przez bliskich i przez obcych nam ludzi. Tylko trzeba znaleźć punkt zaczepienia, najlepiej w postaci drugiego człowieka (nie po to by się na nim uwiesić, a by stworzyć swój punkt odniesienia). Stwórz rutynę dnia,ale nie tak by jedynie siedzieć w swoim towarzystwie. Rano idę po chleb albo masło, ale tak że wychodzę codziennie o stałej porze. A może zaczynasz od spaceru z psem? A potem coś innego. Robisz coś biżuteryjnego przez godzinę dziennie, ale zawsze o tej samej porze. Itd. NIe da sie? Nie będzie łatwo, ale sama wiesz najlepiej co Ciebie hamuje i nad tymi zahamowaniami będziesz musiała najwiecej powalczyć z początku. Historia znajomego w zarysie. Efektem w kilkanaście miesięcy napisana powieść. Szło wolno, było beznadziejnie, ale każdego dnia o danej porze siadał w tym samym miejscu z tymi samymi akcesoriami przy sobie i po kilku dniach coś zdołał nabazgrolić. Potem przez kilka minut cos tam robił innego, a później pisał do mnie meila
Nie żebym zaraz odpisywała, ale tak budował swoją rutynę. Moją odp. miał odczytać w poludnie następnego dnia. Potem były krótkie spacery (czasem zejście z 2 piętra traktował jak spacer, bo były gorsze dni,ważne że wyszedł z domu). Po kilku miesiącach tej samej trasy zaprzyjaźnił się z kotem. Na początku podrapał mu ręce, co tez go otrzeźwiło, zmienił podejście (musiał włączyć myślenie na innym poziomie
). Po jakimś czasie kot się wprowadził do niego. W trakcie były różne inne pomnażane systematycznie punkty dnia, akcja się rozbudowała, dziś jest na stałe wolontariuszem i wyprowadza psy schroniskowe, pomaga niepełnosprawnemu sąsiadowi, dorobił się 3 kotów, dziesiątków tłumaczeń komiksów, zlotów fanów czegoś tam i teraz mówimy mu:"dorośnij chłopie"
NIe chcę Cię dobijać,u niego ten proces trwał jakieś 3 lata. Nadal jest samotnikiem, czasem ma gorszy nastrój, ale to tak jak kazdy. Terapeuci na niego nie podziałali, ale to kwestia dobrania człowieka do człowieka, a on miał już serdecznie dość ich powierzchowności. I podobno każdy chciał go zmieniać, z introwertyka zrobić ekstrawertyka. Miał pecha, nie trafił na właściwego terapeutę. I tu czasem koło sie zamyka, bo gdy ktos ma głębsze problemy, a nie dogada się szybko z profesjonalistą, to prędzej pogrąży się w apatii niż będzie próbował do skutku. Drążyć temat będzie zdrowy, emocjonalnie stabilny człowiek, a nie ten w depresji. Albo może pokłada się za duże oczekiwania w osobie psychologa, a ten przecież nie jest cudotwórcą.