Jest takie małe miasteczko na trasie, którą jeżdżę do Częstochowy.
Miasteczko jest jakieś 36 km od Radomia.
Jest tam dłuższa przerwa w trasie, więc każdy wychodzi rozprostować nogi.
Koło Lewiatana przy dworcu pks koczują cztery bezdomne psy.
Są stałym elementem krajobrazu...dwa dość duże i dwa malutkie.
Zwłaszcza jeden według mnie potrzebuje pomocy, jest duży, stary, i chyba bardzo zmęczony...
Głównie leży, czasami podnosi się do picia, jest bardzo zaniedbany, na zadku pęczki martwej sierści, bardzo smutny pyś, ale zero agresji, tylko beznadziejna rezygnacja
.
Miałam tylko dwie kajzerki z serem.
Dałam.
Zostały pochłonięte w mgnieniu oka.
Oprócz dużego smutnego psa jest malutka czarna sunia, z wyciągniętymi do granic możliwości sutkami, tarmosząca wyciągniętego pewnie ze śmietnika kurzego łysego gnatka.
I śmieszny jasny rozczochraniec, tez malutki, wyraźnie czujący respekt przed dużym kolegą.
Psy mają niewielki pojemniczek plastikowy na wodę, z dworcowego WC- ta wlałam świeżej i zimnej, piły zachłannie, było gorąco.
Psy sa bardzo nieufne. Nie wykazują żadnej agresji, po prostu się boją.
Żaden nie podszedł do mnie na wyciągnięcie ręki, choć na widok bułek ślina im kapała z pysków.
Co zrobić?
Tam pewnie nie ma żadnej organizacji prozwierzęcej, to małe miasteczko.
Może ktoś z Radomia będzie umiał pomóc, może tam ktoś działa?
Najbardziej mi żal tego wielkiego smutasa...całym swoim jestestwem przedstawia jedną wielka rezygnację.
Mam zdjęcia, jesli uda mi się zrzucić z telefonu, to wkleję...