» Nie kwi 27, 2014 16:25
Re: Filozof i my. Generalnie krzepimy, ale czasem życie dołu
Skoro tu coś wrzuciłaś/eś, zyzik, oczywiście Ci odpowiem.
Zaczynając od końca – nie, od dawna nie wchodzę na żadne wątki Kinni i niczego nie czytam. Nie lubię się kopać z koniem, jak to się mówi; nie mam też ochoty na udowadnianie w kółko, że nie jestem wielbłądem. W związku z tym, także od dawna nigdzie się w sprawie Borysa nie odzywam, cokolwiek by Kinnia nie twierdziła.
W kwestii pytania zasadniczego – nie mam pojęcia.
Nie jestem niestety jasnowidzem, aczkolwiek jasnowidz został w poszukiwania zaangażowany, obszar przez niego wskazany wciąż jest patrolowany dorywczo przez trzy osoby. Na początku przypuszczałam, że Borys dąży z powrotem na swoje pole, ale zostałam pouczona, że pies to nie gołąb pocztowy, w porządku, zapewne się myliłam, więcej postanowiłam się nie mądrzyć.
Natomiast jedno może wyjaśnię, bowiem doniesiono mi, że Kinnia była kiedyś pod moim domem, oglądała siatkę i twierdzi, że to niemożliwe, by pies się sam wydostał. Innymi słowy, jak rozumiem, zarzuca mi pośrednio, że albo go sama wypuściłam, albo ukryłam, albo nie wiem jeszcze co.
Co prawda sama na własne oczy obserwowałam kiedyś psa, rasowego doga zresztą, który wspiął się w rogu płotu i tym sposobem przelazł przez siatkę górą, ale w przypadku Borysa przypuszczamy, że odbyło się to inaczej. Każda zwyczajna siatka ma naciąg górny i dolny, który ją trzyma napiętą. W naszym płocie oba naciągi nie były w porządku od momentu, kiedy kilka lat temu uderzyła w niego ciężarówka z budowy naprzeciwko. Borys wybrał sobie część najbardziej naruszoną, między bramą a zachodnim rogiem i dotąd szarpał siatką, aż obluzował dolny naciąg tak, by się pod nim przeczołgać. To tyle od strony technicznej.
Od strony psychologicznej – zapewne fakt, że Kinnia (którą pies znał, bo od miesięcy go karmiła i oswajała), łapała Borysa dwie godziny, powinien mi dać do myślenia. Że to pies przyzwyczajony do absolutnej wolności, swobodnie przemierzający kilometry swojego terenu, a u nas jest tylko 1500m2. Niestety, była druga w nocy, kiedy pies do nas dojechał i niespecjalnie byłam myśląca. Na wyrażoną (po raz kolejny zresztą) wątpliwość, czy Borys nie będzie próbował uciec, Kinnia odpowiedziała coś w rodzaju „Omójboże, to było by straszne, nawet nie mów” Żadnej konstruktywnej rady, wspólnego zastanowienia się nad problemem. Założyłam, że wie co mówi.
Co jeszcze?
A, Kinnia zadaje się, zarzuca mi, że za mało się do szukania Borysa przykładałam. Cóż, od razu się przyznam, że odpadają marszobiegi po lasach, zwyczajnie nie mam na to siły fizycznej, problemem jest dla mnie normalny powrót z pracy i o dodatkowych spacerach nie ma nawet mowy. Poza wieszaniem ogłoszeń w okolicy (według Kinni też oczywiście za mało, zapewne powinnam rzucić wszystkie inne zajęcia z pracą na czele) poszły ogłoszenia do GW, a także na rozmaite portale internetowe. Teżet do tej pory wraca z pracy za każdym razem inną drogą, w miarę możności okrężną. Wolontariuszki w schroniskach zostały zobowiązane do sprawdzania nowych psów. O jasnowidzu już pisałam.
Poza tym, od lutego miałam bardzo poważne osobiste zmartwienie w rodzinie - nagle i ciężko zachorował mój Tata. Mimo to zawsze sprawdzaliśmy wszystkie zgłoszenia i telefony, poza ostatnim. Albowiem ostatni telefon w sprawie "psa podobnego do tego z ogłoszenia" odebrałam w drodze na pogrzeb Taty, a był to koniec marca.
To chyba wszystko, co mam do powiedzenia w temacie.