Kuchnia w salonie, salon w bibliotece, biblioteka w piz... ekhem.


W kuchni głównie dziurki jak w serze. U-ro-cze.

Kuchenka jak samotny czarny żagiel stoi gdzieś tam. Na obiad były tosty. Jutro będą tosty. Pojutrze...

Wiatrołap nieoczekiwanie zyskał połączenie z kuchnią. Niezupełnie nam o to chodziło. Niestety, dzieciątko jest silne i łatwo się zamyśla. Dodatkowo zaizolowało wszystkie przewody razem, co spowodowało konieczność wzywania pogotowia z elektrowni.

Jedyny w miarę optymistyczny akcent. To nic, że belka ma sęki i jest porysowana, że szyber wymaga osobnego uchwytu, że całość miała być sporo mniejsza. Grunt, że sprawa zbliża się ku końcowi. Jeszcze ze trzy wizyty ekipy i przynajmniej ten fragment salonu zacznie wyglądać normalnie.

Ale, żeby nie było, że się wyłącznie bawię, ha-ha.
Ciociu Aniu, było się tam?

A tu widok ogólny Mikołajek ze Stacji PAN.

Nie raz się mówiło, że ciocia Meg w domu to samotny wilk, si si. Ale poza domem to po prostu demon towarzystwa. Szliśmy porobić sobie jeszcze trochę zdjęć, kiedy na ścieżce pojawił się dobroduszny osobnik z tekilą, ananasem i nożem. Demon ustami cioci Meg wydał okrzyk - "ło matko, tekila pod ananasa??"
Trzy minuty i kilka rozwodowych fotek później Meg z Teżetem i Najmłodszym zostali zaproszeni do konsumpcji tekili w towarzystwie synów i kolegów osobnika, jako swój wkład wnosząc zgrzewkę piwa. Teżet, który tego dnia chodził na piechotę i piwo spożywał od samego rana, wątek stracił już przy czwartej butelce tekili i piątym ananasie, co na jaw wyszło dopiero nazajutrz. Meg po ósmej butelce zarządziła odwrót, ale i tak udało się Teżeta doprowadzić do stanu kierowcowego dopiero po południu następnego dnia, w związku z czym do Białowieży dotarliśmy wieczorem...

A w Puszczy, jak to w Puszczy.
Jakiś obsceniczny kangur...

Jakiś cwany bocian...

Jakiś sztuczny Stefan...

No i te tam, obsceniczne żubry oczywiście też były.
