Trwa pacyfikacja pani, pana i trzech kotów przez jednego psa.

Wczoraj zasnęłam gdzieś przed 24 a już po 1 Ptyś zaczął tak protestować w łazience, że trzeba było wstać, trochę go wypuścić, zapchać ryjka jakimś jedzonkiem (wiem, wiem - niepedagogicznie i niezdrowo), wygłaskać, itp. I tak z drobnymi przerwami na drzemki dwunogich trwało do 5,45, kiedy to wyrzuciłam J. na spacer z psiakiem a sama wstałam i oporządziłam siebie i koty a następnie ruszyłam do pracy.
Koty panicznie boją się tego potwora.

Irysek do perfekcji opanowała formę bycia niewidzialną (często nawet nie wiem, gdzie ona przebywa). Leni, która bardzo usiłowała zaprzyjaźnić się ze stworem została wczoraj straszliwie oszczekana, w związku z tym teraz zwiewa aż tłusty brzuszek się trzęsie. Lilka niby syczy jak żmija i udaje bojową, ale też najpewniej czuje się schowana głęboko pod kanapą.
Nie ma siły - jeśli do soboty nie zdarzy się jakiś cud i Ptyś nie znajdzie domku to będzie musiał wrócić do Głuszy.

Żal mi okrutnie, bo to przesympatyczne i cudne psisko, ale po prostu na dłuższą metę nie damy rady.
A ma gówniarz pecha, bo już parę razy szykował się domek, ale zawsze coś wyskakiwało.
Ps. A wiecie jak bezczelny od razu zuzurpował sobie miejsce nakanapne?

Podczas jednego z wypadów pozałazienkowych pokręcił, pokręcił się trochę i hyc na kanapę. Rozparł się wygodnie na niej i tylko bezczelnymi oczkami łypie: "pogonią czy nie pogonią?"
