» Nie lis 10, 2013 21:57
Re: Filozof i my. Generalnie krzepimy, ale czasem życie dołu
Minęły cztery lata, odkąd umarła Mama, odkąd stałam pod tą furtką, byłam w tym domu. Tak się złożyło - ostatniego lokatora odwiedzałam tylko w kolejnych szpitalach.
Teraz już nie ma tu nikogo.
Otwieram furtkę.
Trawa urosła po pas, a potem zżółkła i położyła się grubym kożuchem. Na jabłoni wisi ostatnie jabłko, reszta, kompletnie czarna leży pod drzewem. Niezebrane winogrona spleśniały na pergoli. Pusty karmnik dla ptaków, których nikt nie karmił już poprzedniej zimy i tej zimy też nie nakarmi.
Pusta miseczka Dzikiego Kota.
Teżet otwiera drzwi, z domu wieje lodowatym chłodem. Skojarzenia z grobowcem są strasznie tandetne, ale nic nie mogę na nie poradzić.
Fotografie na ścianach, poprzypinane czymkolwiek, przedtem ich nie było. Wzruszam się idiotycznie. Omijam na razie wzrokiem cały nieład domu, w którym od roku nikt nie mieszkał, zaczynam przeglądać książki, znajduję "Opowieść o prawdziwym człowieku", wydanie "Biblioteki Trybuny Ludu", wszystkie kryminały, które hurtem przeczytałam między napisaniem matury z matematyki, a ogłoszeniem wyników, własną Chmielewską (a tyle jej szukałam!) potem otwieram kredens, znajduję ulubione, prześliczne deserowe talerzyki z dzieciństwa, pierwszy raz w życiu wpadam na pomysł, by obejrzeć ich sygnatury z tyłu i szok roku - wcale nie są z jednego kompletu. Wyciągam sztućce jeszcze po Babci, filiżanki dla lalek, którymi bawiłam się wieki temu. Granatowy serwis do kawy, lata sześćdziesiąte. Szuflada, pełna okularów. Stary zeszyt od biologii, rok 1952. Papiery, zdjęcia, bilety, recepty, druty do robótek, pamiątkowe medale z okazji 70lecia, 80lecia, 90lecia. Duże zdjęcie od pierwszej komunii oprawione w staroświeckie ramki, trwa wojna, dziewczynka ma białe kokardy i pęk kalii. W łazience nad wanną wciąż wisi wyprana koszula.
Teżet wyłazi z piwnicy meldując, że dziecinne książki po mnie i po moich dzieciach niestety trochę zapleśniały, wybieramy co się da ocalić. Przeglądamy małe, czarne płyty.
Pakuję wybrane książki w pudła, Teżet rusza do samochodu, ale cofa się od drzwi, mówi szeptem "Kot przyszedł...!"
Mam w wózku animondę dla Pazurka, częstujemy Dzikiego Kota puszką i chrupkami, Dziki Kot dalej jest dziki, nie podchodzi do nas, ale nie wygląda bardzo biednie, sąsiedzi go karmią, na szczęście. W szopie jest wciąż legowisko ze styropianowych pudeł i starej kołdry, być może wciąż tam mieszka.
Zaczyna padać, wychodzę na dwór, jest cieplej niż w domu. Dostrzegam kilka czerwonych owocków caniny, zabieram je, by dodać do wina, w ostatniej chwili zrywam to ostatnie jabłko. Pamiętam, że jabłka z tej jabłoni zawsze były okropnie kwaśne.
Ale kiedy już w domu siedzę nad tymi wszystkimi pudłami i zastanawiam się, co z tym mam teraz zrobić, a także, co będę musiała zrobić z resztą rzeczy po ludziach którzy odeszli, kiedy trzeba będzie tamten dom kompletnie opróżnić, jest mi raczej gorzko.
Ja zabrałam sztućce po Babci, sztućce po Mamie, a od dwudziestu paru lat używam sztućców, które dostałam od Babci w prezencie ślubnym. Żadne zabytki, nic pięknego. Czy któremuś z moich synów będzie się chciało troszczyć o trzy komplety sztućców, po prababce, której prawie nie pamiętają, po babce, po matce...?
Moja Babcia przed śmiercią zniszczyła masę rzeczy, a albumy ze zdjęciami sprytnie ukryła, znalazłyśmy je zupełnym przypadkiem.
Kiedyś byłam tym wstrząśnięta i nawet oburzona.
Teraz zaczynam rozumieć.
Sary nie ma.
Jest kilka wariantów, od najoptymistyczniejszego (wybrała inny dom) po najgorszy. Prawdę mówiąc, fatalnie to znoszę, zwłaszcza, że tak mi się jakoś ostatnie, nienajweselsze wydarzenia skumulowały. Dwa zaginięcia w ciągu kilku miesięcy, kiedy przed trzynaście poprzednich lat nic takiego się nie zdarzyło, nie przy mnie.
Trochę jestem zdołowana, bo nic gorszego niż sytuacje niewyjaśnione, ale już się zbieram do kupy - Ziemniak jest samą słodyczą, wczoraj obiegł dom dookoła pięć razy w dzikim galopie, jak jemu potrzeba ruchu! Pazurek rytualnie już odbywa posiedzenie na moich kolanach, potem złazi i jak długi rozciąga się najpierw na podłodze, potem na łóżku, a potem na posłanku przy ciepłej ścianie. Fistasz leje w drodze do okienka, Leon kupczy, Filozof śpi, Generał sika na wszystko, ostatnio naszczał mi na wózek, jak wychodziłam do pracy. Kicia Łaziebna lada dzień pojedzie do domu.
A o Celinie opowiem następnym razem.
Na razie zrobię może jakiś bazarek, bo okazało się, że mam kilka dubletów książkowych.
I znowu będziemy krzepić.
Obiecuję.