Eva

No dobra, to teraz pańcia osobiście.
O Fistaszu będzie prawie na poważnie, a nawet trochę rzewnie.
Fistasz jest psem niekontrolowalnym. Zrył już pół lasu - Teżet twierdzi, że zaraz poprzewracają się wszystkie sosny - złamał jednego regenta,

podkopał wielką donicę z rododendronem ze skutkiem osiągnięcia przez rododendron pozycji horyzontalnej, szcza w doniczki z pelargoniami i hortensjami i wyjada kupy Dupencji mlaszcząc przy tym apetycznie.
Fistasz jest psem z zasady poważnym i wiecznie zatroskanym. Ma w swoim obecnym życiu jeden cel - nie stracić pańci z oka. Na siku wyskakuje ze dwadzieścia razy dziennie - w końcu nie na darmo bierze furosemid - ale tylko na chwilę. Wraca okropnie łomocąc w okienko i natychmiast biegiem i w panice oblatuje dom, by pańcię znaleźć.
Jest głuchy. Może nie jak pień, ale jest. Na przykład kompletnie nie słyszy jak wchodzę do domu, nie słyszy, że reszta psów leci mnie witać - zbiega góry dopiero jak zadziała mu radar. Bo Fistuś za to ma radar w tej swojej niemądrej główce, radar nakierowany wyłącznie na pańcię. Choćby spał i chrapał jak suseł, choćbym nie wiem jak cichutko chciała opuścić pokój - nic z tego. Radar działa.
No i jest problem.
Zapomnę telefonu, lecę na chwilę na dół - Fistasz za mną. Lecę wyciągnąć z pralki pranie - Fistasz za mną. Lecę zamieszać w garnku - Fistasz za mną. Lecę na dół się wysikać - Fistasz za mną.
Nic gorszego niż schody w domu, w którym mieszkają stare, chore psy. Bo mimo, że Fistasz wygląda jak młodzik i ma ADHD, to nie jest młodzikiem a na dodatek ma chore serce.
Rano szaleje, przerywa konsumpcję śniadania ze cztery razy, by zbiec na dół i skontrolować czy jeszcze jestem. Potem, jak widzi, że już ubrana stoję w drzwiach, to wie, że idę do pracy i wraca na posłanko. Rano w górę zasuwa jeszcze w miarę żwawo, ale z upływem dnia jest coraz gorzej. Wieczorem Fistasz idzie po schodach ciężko i powoli, a nawet czasem się potyka. Pewnie trochę też niedowidzi, bo jak na schodach jest ciemnawo idzie bardzo ostrożnie.
Nie powinien się męczyć, ale nijak nie można mu przetłumaczyć na migi, by nie latał za mną po tych schodach góra-dół.
Gabunia owszem, była we mnie rozkochana i za każdą przeprowadzką miałam straszne z nią problemy, bo nie chciała zostawać w domu, ale zawsze w końcu odzyskiwała jakieś poczucie bezpieczeństwa. Fistasz najwyraźniej wciąż się boi, że straci pańcię (pańcio prawie się nie liczy, a nawet został raz ugryziony) a z pańcią dom.
I tak się zastanawiam, czy najpierw poczuje się bezpieczny, czy padnie na jakiś zawał, albo cuś...
Swoją drogą, ciekawa rzecz - nigdy nie spróbował wskoczyć na łóżko.
Za to jego posłanko znowu zostało zbeszczeszczone i poszło do prania.

I dostał łóżeczko zastępcze.

I przy łóżeczku chyba pozostaniemy, bo poduszkę wyprać dużo łatwiej jednakowoż.
Eh, ten Fistasz, Fistasz. Tak grzecznie bierze swoje lekarstwa i tylko by mnie lizał, fuuj.
