
No jasne, że WSZYSTKIE Twoje KOBITKI są wcieleniem delikatności, subtelności, uosobieniem łagodności. Same
lelijki,
konwalijki, szyszunie, niunie-Gabunie...
PS. Meg, kiedy one -znaczy moje futra- wcale nie chcą wracać do Warszawy!

Muszą im chyba trochę tyłki zmarznąć żeby doceniły ciepły dom i zechciały wrócić do bloku.
Napisałam, że nie martwię się o zimę, ale tak naprawdę bardzo boję o Maćka -potwornego dzikuna, który nie wiem jak zniesie wywiezienie ze wsi i zamknięcie w b.małej przestrzeni. On sam nie przetrwa zimy na wsi (zresztą nie zamierzam go zostawiać!), jest bardzo związany z Mukim (bardzo się wspierają, śpią wtulone w siebie, Maciek bezustannie strzela baranki i mizia się o Mukiego), ale jest całkowicie inny charakterologicznie od Mukiego i reszty braci.
On jest najbardziej niezależny, najbardziej samodzielny, łowny i... potwornie dziki.
To taka Munia w męskim wydaniu- nie podejdzie żeby go pogłaskać, zasadniczo w ogóle nie pozwala się głaskać. No chyba, że jest rano, jest trochę zaspany, udziela mu się poruszenie i podniecenie braci, którzy szaleją w kuchni jak napełniam jedzeniem miseczki. Wówczas daje się głaskać, mruczy, ale nie patrzy w górę na rękę, która spada mu na głowę i kark. Potrafi mnie również skubnąć w łydkę, albo...'zaostrzyć' pazurki na mojej nodze jeśli zbyt wolno nakładam jedzenie

No i jak śpi na kanapie, to też można go pogłaskać, a właściwie tylko ja mogę go pogłaskać.
On dopuszcza kontakt wyłącznie ze mną (jak na działkę przyjeżdża moja siostra, czy ktokolwiek inny, to kot nawet nie zbliża się do domu! Muszę zamykać wszystkich w domu, wołać kota pół godziny żeby przyszedł, po czym -z przerażeniem w oczach, nasłuchując odgłosów z domu- zjada pospiesznie i oddala się).
Staram się usilnie przysposobić dzicz do życia w ludzkim towarzystwie, w małym mieszkaniu (przypominam, że trzystumetrowy dom pod Warszawą -to przeszłość), ale to będzie dla niego potworny stress. Dla nas również. Dlatego moment wywiezienia kotów ze wsi pewnie odwlecze się do (późnej?) jesieni. Zobaczymy. Ja też chciałabym je mieć już w Warszawie, nawet za cenę cotygodniowego dowożenia całej czeredy na działkę...
Jedno jest pewne - ubiegłoroczny wariant z dojeżdżaniem stukilkudziesięciu kilometrów żeby karmić koty +pozostawienie włączonej na 4 miesiące elektrycznej poduszki, raczej nie wchodzi w rachubę.