U mnie się skumulowały dni, straszny jest prawie tydzień, od zabiegu(10.06), śmierć(13.06), pogrzeb(14.06) do urodzin(15.06)

Wszystko ma wyraźne granice, nawet godzinowe...
Obudziłam się albo może jeszcze spałam i mi się to śniło, ale pierwszy raz mój umysł dał się nabrać, że
psi jest. Poczułam znajome ukucie "gdzie Kaj, dlaczego nie przyszedł"
Też po części wypieram. Nie umiem pojąć, jak to jest możliwe, że się już nigdy nie zobaczy ukochanej osoby. Że chuchane i dmuchane życie umarło bezpowrotnie. Cała ta mała ruda osobowość, niepowtarzalna przez swoje upodobania, nawyki... nie ma jej. Nie wierzę w spotkania po śmierci, bo ból jest tu i teraz, ani to że wróci "w innym futerku", bo Kaja od innych zwierząt wyróżniały TYLKO doświadczenia, które razem przeżyliśmy. Inne, jakkolwiek (nie mam wątpliwości) cudowne i kochane futrzaki, będą po prostu inne.
Nie mogę zaakceptować tego, że mój Kaj ma grób i tam jest. Magicznie nie uleciał i nie wyleguje się na chmurce, tylko spoczął w ziemi. Trzeba Go było zostawić, bo tak to się właśnie kończy.
Będę miała gości. Niezbyt w czas.. Muszę odgruzować kuchnię, bo wczoraj zostawiłam tam pobojowisko.