Meg, bardzo serdecznie współczuję i z całych sił podpieram! Wytrwaj!
Ja N-I-E-N-A-W-I-D-Z-Ę remontów, nawet tych koniecznych i usprawniających życie.
Przeżyłam dwie budowy domów, kilka remontów kolejnych mieszkań, liczne wymiany okien, podłóg, całkowiete demolki łazienek i kuchni, mam permanentną przebudowę domu letniego...
Uciekłam ze Stanów w momencie, gdy siostra rozpoczęła remont swojego domu.
Postanowiła zacząć od poszerzenia podjazdu dla samochodów i efekt jest taki, że zerwali asfalt, wywieźli pokruszoną nawierzchnię, ale jakoś zmieniła im się koncepcja, co chcą mieć przed domem (w miejsce asfaltu), w międzyczasie ekipa drogowa urwała się na inną budowę, więc... z powrotem -tymczasowo- położyli kawałki zerwanego asfaltu (te, których jeszcze nie zdążyli wyrzucić) i teraz są takie gustowne asfaltowe 'kry' na driveway'u. Pytanie, ile ta prowizorka będzie trwała?
Moja serdeczna koleżanka -również w Stanach- mieszkała na budowie ponad 10 lat, w kuchni miała rozliczne tekturowe pudła z napisami: "chochelki", "serwis świąteczny", itd, itp. Przeżyli tę rozbudowę i ukończyli ją akurat w momencie, gdy ich wszystkie dzieci wyprowadziły się z domu na studia, wpadają do domu na święta i nie potrzebują tych ogromnych pokojów z oddzielnymi garderobami i łazienkami przy każdym pokoju (standard amerykański). Mają przepiękny, ogromny, pusty dom.
Jak twierdzi moja koleżanka, nie rozwiodła się z mężem -z powodu niekończącego się remontu- tylko dlatego, że nie miała czasu, a teraz martwi się o rodzinę mojej siostry...
Meg, dużo, dużo siły! I kieliszek różanego wina na poprawę nastroju...
