STAREGO FILOZOFA
Nie bardzo łapię, co się dzieje, moje drogie ciotki, państwo sobie pojechali na calutki weekend, a ja na spacerki chodziłem z tą fajną sąsiadką. I to dużo dalej niż z pańciem. Jak państwo wrócili, to jakoś dziwnie było, ale generalnie państwo nie mieli chwili oddechu, bo okazało się, że z okiem Celiny to nie taki mały uraz, jak się pani wet na początku wydawało. Mimo pobytu w szpitalu, kropli i antybiotyku, Celina wyhodowała sobie porządny ropień z przetoką między okiem a nosem. Pańcia w zasadzie lubi takie wynalazki - naciska Celinie na oko, a nosem wypływa jej ropa. Znaczy, Celinie wypływa. Wyciskanie ropy to jedno z pańciowych hobby, jakby jakaś ciotka miała trądzik, czy ropień, to pańcia ją obsłuży z rozkoszą. Niestety, Celina jakoś nie chce współpracować z państwem, ani w dziedzinie wyciskania, ani zakraplania, ani pobierania zastrzyków. To nie do pojęcia, ile siły w tej chudzinie, mówi pańcia, która dzisiaj dostała poważne zadanie schwytania Celiny przed kolejną wizytą lekarską. Celina, która wczoraj była łapana przez pańcia na wysokim sągu drewna przy pomocy obławy w postaci pańci i Najmłodszego, na wszelki wypadek w ogóle się w domu nie pojawiała - aż do pory obiadowej. Wtedy pańcia porzuciła robienie skomplikowanego przetworu (o czym za chwilę) i spadła na Celinę jak nie przymierzając jastrząb. I mimo protestów zamknęła ją w łazience. Awantura, jaką kocica urządziła jest nie do pojęcia. Pańcia podejrzewa, że następnym razem Celina wyjdzie razem z drzwiami, ponieważ nie są to drzwi więzienne, niestety.
Pańcio cały prawie tydzień znosił pańciowe humory, ale w końcu wczoraj wyszedł z nerwów. Jazda, powiedział, najwyższy czas się upić, powiedział, ty stuknięta jesteś, powiedział, proszę uprzejmie, popatrz sobie na tę sztafetę czterystu metrów, powiedział, przyjemne chłopaki biegną, a ja idę po lekarstwo i posłuchamy Listy i musimy porównać składy Manchesteru bo widzę tu coś dziwnego, powiedział. Pańcia zareagowała jakoś niemrawo, szczególnie na ten Manchester, więc pańcio umieścił pańcię w fotelu trochę przemocą

...i trochę do góry nogami jakby, i zaaplikował jej słuszną dawkę nalewki pigwowcowej. I jak tylko Jamajczycy z piątej pozycji przelecieli na drugą i dali radę do końca - pańcio włączył listę, laptopa i pańciowy telefon i - serio, serio - kazał pańci czytać skład z poprzedniego sezonu i porównywał do świeżutko ogłoszonego składu na ten sezon. Potem dogłębnie analizował możliwości niejakiego Rooneya w kwestii ewentualnego transferu do innej drużyny i w ogóle zabawiał pańcię jak umiał.
Dziś skacowana pańcia w ramach zemsty kazała mu udać się na bazar i nabyć dziesięć kilo papryki, albowiem w przypływie ambicji i lekkomyślności postanowiła zrobić ajwar.
O, do licha, ileż to jest potwornej roboty, o matko. Pańcia odradza serdecznie, ale jeśli któraś bogini będzie chciała, to powie jej jak i co, bo jak to się mówi, zdobyła pewne doświadczenia. Jutro już będzie pasteryzować, bo dziś ma dosyć...
O ślubie będzie za czas jakiś, bowiem Młody dopiero co wrócił z Lublina a zdjęcia zamierza dopiero zgrywać i obrabiać i pewnie mu się zejdzie trochę. W każdym razie było wszystko wedle porządnych, polskich standardów - zdenerwowany teściu, hiperaktywna teściowa, dedykacja dla ojca pana młodego (ale nie Sipińska!!!), kotlety z kartoflami, baloniki, niewinne dzieciny w garniturkach lub różowych, tiulowych sukieneczkach ( w zależności od płci), przytomna, ogarniająca wszystko szwagierka, pan śpiewający, który śpiewał z playbacku, za to dużo za głośno, formowanie pociągu (jedzie pociąg z daleka...!!!), nieoczekiwane gafy, kiedy koledzy Młodego oklaskami wyrazili swoje uznanie dla ojca pana młodego (że takiego fajnego kolesia spłodził, ekhem, ekhem, postanowiliśmy niczego nie tłumaczyć, w każdym razie nie w tej chwili) i świadek w postaci Juniora, który przez calutkie wesele był poważny niczym Andrzej Poniedzielski, a na końcu odbyła się bijatyka - telewizja Warszawa kontra wujowie z Lublina. Pańcia mówi, że najbardziej jej się podobał dron z kamerką, który latał przed kościołem...