73 dni, 20 godzin 1 minuta... Wtedy zatrzymał się czas, uleciała moja dusza. Wieczność, inne życie temu.
Wciąż nie było dnia, bym nie wypłakała sobie oczu. Ból jest taki sam, tylko pragnienie przytulenia
psiego i zobaczenia Go rano w drzwiach sypialni, by wciągnąć do łóżka, pod kołdrę, coraz większe

Czuje, jak rozpacz rozszarpuje mi serce. Nie pozostało nic, tylko krwawe ochłapy. I tak codziennie, od nowa. Próbuję się uporać z rzezią, jaka powstała wewnątrz mnie, po śmierci Kaja. Choć nadal nie wiem czy chce. Wydaje się okrutne poukładać życie na nowo, choć zdaje sobie sprawę, że na tym to polega... człowiek by zginął, gdyby nie umiał się przystosowywać...
Wszystko się powoli zmienia. Przed weekendem pierwszy raz wylazłam nad rzekę. Sprzedałam cyrkulator, który kupiłam specjalnie dla Kaja rok temu, by łatwiej Mu było znieść upały. Uszyłam pierwszą rzecz bez pomocy
psiego. Niedługo wezmę się za dokończenie remontu, którego Kaj już nie będzie świadkiem. Zastanawiam się czy odświeżyć
zafuflaną przez Niego ścianę. Za każdym odkurzaniem jest coraz mniej psiej sierści, dowodu, że nie zawsze mieszkałam tu sama.
Brakuje zwierzęcia w domu.
Teraz to nawet nie mieszkanie, to tylko puste pudełko.
Wszystko to trochę takie bez sensu... Udawanie, że jest w porządku. Że będzie dobrze.
Czasami kocha się może bardzo.
106321 minut. Zaczęła się kolejna godzina bez mojej duszy.