Przyszłam do stajni, Pani opowiedziała mi całą historię suni. Została znaleziona przez jej córkę dosłownie na środku ulicy zagubioną i porzuconą. Wzięła ją ze sobą. Od tamtej pory Aza spała w stajni (w zimę!) biegała gdzie chciała. Pani powiedziała że Aza jest u niej jakieś 4 miesiące i chce ją gdzieś wydać. Podobno gryzła się z jej psem i atakowała ludzi i psy przychodzących do stajni (niestety to widziałam...). Mnie jakoś nie pogryzła, tylko wycałowała i przywitała merdając ogonem. Zabrałam ją na spacer żeby zobaczyć jaka rzeczywiście jest...
Była kochana i kochała dzieci. Uwielbiała biegać za piłeczką. Przytulać się i wogóle... Później pojechałam do babci i nie było mnie kilka dni.
21.01 dzwoni telefon do mnie, koleżanka... Że mam przyjerzdzać i ratować sunie, bo JUTRO o 15 babka zawozi ją do schroniska. Powiedziałam żeby pobiegła i powiedziała Pani ze stajni, żeby poczekała do 17, bo wtedy najwcześniej mogłam tam pójść, powiedziałam że zabiore Aze. Chociaż wcale nie miałam jej dokąd zabrać, bo Aza nie tolerowała innych psów, a ja mam w domu psa.
22.01 o 16.30 pobiegłam pędem do stajni, żeby tylko nie odwieźli ją do schroniska. Było zimno, a ja byłam cała w błocie. Podeszłam do pani ze stajni, a ta... Już ją zabrali... Wyobraźcie sobie jaka byłam wściekła, zaczęłam ryczeć, wróciłam do domu i nawet nie zdjęłam zabłoconych ubrań, tylko usiadłam i ryczałam... Pies, który był u nich 4 miesiące, nie mógł poczekać TYLKO 2 godzin, a zabrałabym go...
Aza do dzisiaj jest w schronisku... Zapomniana, niechciana, porzucona...
Tak bardzo skrzywdzona przez człowieka...
To cudowny pies, tylko musi się wydostać ze schronu...




