Gawrosz - średniej urody koń o lichym ogonie, za to z wielkim sercem i duszą sportowca - pójdzie pod nóż. Po 6 zł za kilogram. Mamy tylko kilka dni, by oszczędzić mu transportu w tragicznych warunkach i rzeźni
***
Pierwsze wspomnienie o Gawroszu jest koszmarne. 1997 rok. Aleksandra Strońska (teraz Wieczorkowska), która od trzech lat należy do klubu jeździeckiego w Łącku, jest na zawodach w skokach przez przeszkody w Sochaczewie. Jako młoda adeptka jeździectwa występuje w roli luzaka. Czyli pomocnika jeźdźca. Jej zadaniem jest rozgrzanie wierzchowca.
Dosiada Gawrosza. Ogier staje dęba, przewraca się na dziewczynę. Funduje jej wstrząśnienie mózgu, karetkę, szpital. - Od tamtej pory bałam się go panicznie, omijałam jak najszerszym łukiem, miałam potworny uraz - przyznaje dziś pani Aleksandra.
Mija parę miesięcy. Tym razem zawody odbywają się w Walewicach. Wyrok trenera: "Marcin nie dojedzie. Ładuj Gawrosza. To ty na nim pojedziesz". Ola zamyka oczy, siada.
A dziś komentuje: - Przemogłam się i tak zaczęła się moja wielka przygoda i wspaniała współpraca z Gawroszem.
Czyli z - jak sama go nazywa - skarogniadym... podrywaczem.
Kopyta kolorowe od farby
Obydwoje stają się nieodłączną parą. - Połączyła nas chyba jakaś magiczna więź - zastanawia się nasza rozmówczyni. Szybko przychodzą efekty. W 1998 r. z ogólnopolskich zawodów w Bogusławicach przywożą pierwszy wspólny puchar, a z Iwna pod Poznaniem - pierwsze zwycięstwo. Razem cieszą się z trzykrotnego mistrzostwa Warszawy i Mazowsza, miejsca na pudle w zawodach międzynarodowych i awansu do kadry narodowej juniorów.
Aleksandra Wieczorkowska: - Specyficzny koń. W domu, na treningach potulny jak baranek. Na zawodach bestia nie do opanowania. Jeszcze z cztery czy pięć razy lądowałam w szpitalu. Ale nie miałam o to żalu. Szaleństwo Gawrosza wynika po prostu z jego ambicji.
Tak naprawdę to wielkiego talentu on podobno nie miał, za to ogromne serce, które wkładał w każdy skok.
Kiedy dziś w Łącku powiedzieć "Gawrosz", ludzie pamiętają, że skacząc, musiał... puknąć w każdą przeszkodę parkuru. Jednak zawsze starał się to robić tak, by żaden drąg nie spadł. - Nie miało znaczenia, czy skakaliśmy 1 czy 1,40 m. I tak kopyta miał później całe kolorowe od farby - potwierdza pani Aleksandra, która widziała się z Gawroszem praktycznie codziennie. Nauczyła go proszenia o cukier. Kiedy miał ochotę na trochę słodyczy, zawsze podnosił lewą nogę do góry.
Był "koniem państwowym", własnością Stada Ogierów. - Kiedy wydoroślałam, odebrano mi go, żeby szkolił juniorów - wspomina płocczanka. - Potem zachorowałam. Zobaczyłam go dopiero po dwóch-trzech latach. Poprosił o cukier.
"Fajny koń, szkoda, żeby go ktoś zjadł"
Z wiekiem przegrał rywalizację na parkurze z młodszymi ogierami, poszedł w dzierżawę - do krycia klaczy.
- Zaczęła się tułaczka od stajni do stajni, nigdy nie miał już prawdziwego domu - opowiada pani Aleksandra. - A kiedy został wybrakowany jako ogier i wykastrowany, stado w Kętrzynie, które podlega Łąckowi, sprzedało go handlarzowi z Radomia. Na szczęście ktoś się o tym dowiedział i zamieścił taką informację na forum internetowym. To na nim się dowiedziałam, że Gawrosza czeka już tylko jedna podróż - ta najdłuższa. W strasznych warunkach do rzeźni, bardzo możliwe że do Włoch.
Kobieta zadzwoniła do handlarza. - Ledwo zdążyłam, bo w ostatnią niedzielę miał jechać z Gawroszem na targ. Na wszystkie świętości uprosiłam, by tego nie robił. Zażądał 3,5 tys. zł, zszedł do 3 tys. Wychodzi 6 zł za kilogram. Wpłaciłam zaliczkę - 500 zł. Wtedy ten facet powiedział: "Fajny koń, szkoda, żeby go ktoś zjadł". Ale dał mi czas na wpłacenie reszty do 2 maja. Mnie samej na to nie stać, dziś mam na koncie tylko 225 zł.
Dlatego płocczanka (wspierana przez swojego pierwszego trenera Jana Skoczylasa, olimpijczyka z Monachium) poprosiła o pomoc fundację Nasza Szkapa . Każdy, kto chciałby uratować Gawrosza, może wpłacać pieniądze na jej konto. Ale pamiętajmy - liczy się czas.
- Jeśli uda się zebrać potrzebną kwotę, koń stanie się własnością fundacji, ale to ja go będę utrzymywać, zapewniać opiekę weterynaryjną, kowalską. Czeka już na niego miejsce w prywatnej stajni w Łącku - gwarantuje Aleksandra Wieczorkowska. Podsumowuje: - Ten średniej urody urwis, o lichym ogonku i piskliwym rżeniu, zasłużył sobie na godziwą, spokojną emeryturę. Tak mogłabym mu się odwdzięczyć za te lata, kiedy woził mnie na swoim grzbiecie, wkładając w to całe serce i nie prosząc o nic w zamian.
Nie wierzę, że nie zbierzemy pieniędzy
Ze strony Fundacji Nasza Szkapa sprawę Gawrosza pilotuje Agnieszka Zera, założycielka przytuliska dla koni. Jej kiedyś udało się uratować swoją ulubienicę.
"Gazeta Wyborcza Katowice" pisała: "(...) to studentka polonistyki, kiedyś uprawiała jeździectwo. Po latach zobaczyła w internecie zdjęcie klaczy, na której uczyła się jeździć. Okazało się, że miała trafić na rzeź, ale została wykupiona przez miłośników zwierząt. Agnieszka wzięła urlop dziekański, wydzierżawiła stajnię w Międzyrzeczu Górnym i postanowiła ratować konie. Trafiają do niej zwierzęta w strasznym stanie. Tak jak gniadosz, sportowy wierzchowiec, który był zbyt słaby, by uciągnąć ciężki wóz z węglem i uległ wypadkowi. Dziewczyna w ostatniej chwili zdołała wykupić go od handlarza. Był tak słaby, że nie mógł ustać na nogach. Teraz to piękny, zadbany koń".
- Gawrosz przez całe swoje życie służył człowiekowi, był z nim związany, pracował dla niego i kochał go przez kilkanaście lat - mówi nam Agnieszka Zera. - I co? Teraz człowiek ma o nim zapomnieć tylko dlatego, że koń nie jest już w świetle reflektorów? To byłoby nieludzkie. Nie wyobrażam sobie, zę nie uda się nam zebrać potrzebnej kwoty.
Numer konta fundacji Nasza Szkapa...
... na który można wpłacać pieniądze: 52 1020 2472 0000 6602 0184 8472. Można dopisać: "Dla Gawrosza".