o kociakach z namiotu i o tym co citeczki mają na sumieniu

W sobotę (4.7.09.) razem z Gohag i Jolab uporczywie próbowaliśmy złapać pewnego kociaka z ul. Słodowej. Kociak stołował się koło pewnego namiotu pod jednym z bloków, jednak jak na złość nie chciał się tam pokazać. Zato w namiocie leżały 2 prześliczne kluski. Miały lekko zaropiałe oczka, ale pozatym wyglądały dobrze. Namiot nalezał do ludzi z bloku i koty w nim się znajdujące poniekąd też.
Jednak ciągle szukałyśmy tamtego starszego kociaka po którego przyjechałyśmy. Obeszłyśmy blok i znalazłyśmy! Kociak posłusznie wszedł do klatki-łapki, doszedł do jedzonka i tuż przed spustem zamykającym zapadnię... ZAWRÓCIŁ!! Nie pomagało nic: kuszenie jedzeniem, łapanie podbierakiem. W pewnym momęcie kociak się ulotnił, nie wiadomo gdzie. Na tej ulicy ostatnio dużo kociaków znikało w różnych okolicznościach, więc się o niego martwiłyśmy. Zniechęcone wrósiłyśmy do namiotu, aby na wszelki wypadek zastawić pułapkę. W namiocie zastałyśmy kotkę-matkę tych maluchów. Nie była bardzo dzika i dała się złapać więc wpakowaliśmy wszystkie koty do transportera... i w nogi.
I tak oto wróciliśmy z kotami, ale nie tymi co planowaliśmy. Bałyśmy się, że ludzie będą mieć do nas pretensię o zabranie kociaków, ale na szczęście, obeszło się bez bicia
. Kociaki powoli zaczynają chodzić i gdyby wyszły z namiotu, mogły by również się zdematerializować.
Wczoraj byłam z nimi u weta, mają około 3,5 tygodnia, oczka to pewnie sprawa wirósowa. Jest chłopczyk (radgolowaty) i dziewósia (biało-dymna). Ich mama jest młodą kotką (poniżej roku), maści-jak córeczka. Mamusia ma początki świerzba i trochę zachodzącą na oko 3 powiekę. Naszczęście na pierwszy rzut oka nic poważnego nie widać. Maluchy i za jakiś czas, też mamusia, będą do adopcji. Więc po woli można się zakochiwać.
Jest co prawda jeden chętny na samczyka, ale sprawa jest niejasna.
Kocurek
Kotka (Fruzia)
mama
razem

Jednak ciągle szukałyśmy tamtego starszego kociaka po którego przyjechałyśmy. Obeszłyśmy blok i znalazłyśmy! Kociak posłusznie wszedł do klatki-łapki, doszedł do jedzonka i tuż przed spustem zamykającym zapadnię... ZAWRÓCIŁ!! Nie pomagało nic: kuszenie jedzeniem, łapanie podbierakiem. W pewnym momęcie kociak się ulotnił, nie wiadomo gdzie. Na tej ulicy ostatnio dużo kociaków znikało w różnych okolicznościach, więc się o niego martwiłyśmy. Zniechęcone wrósiłyśmy do namiotu, aby na wszelki wypadek zastawić pułapkę. W namiocie zastałyśmy kotkę-matkę tych maluchów. Nie była bardzo dzika i dała się złapać więc wpakowaliśmy wszystkie koty do transportera... i w nogi.
I tak oto wróciliśmy z kotami, ale nie tymi co planowaliśmy. Bałyśmy się, że ludzie będą mieć do nas pretensię o zabranie kociaków, ale na szczęście, obeszło się bez bicia

Wczoraj byłam z nimi u weta, mają około 3,5 tygodnia, oczka to pewnie sprawa wirósowa. Jest chłopczyk (radgolowaty) i dziewósia (biało-dymna). Ich mama jest młodą kotką (poniżej roku), maści-jak córeczka. Mamusia ma początki świerzba i trochę zachodzącą na oko 3 powiekę. Naszczęście na pierwszy rzut oka nic poważnego nie widać. Maluchy i za jakiś czas, też mamusia, będą do adopcji. Więc po woli można się zakochiwać.

Kocurek

Kotka (Fruzia)

mama

razem



