Daria i Sara śliczne siostrzyczki [*][*] >..isospora..<

Napisane:
Nie cze 28, 2009 1:05
przez delfinka
Koteczki mają po ok. 8 tygodni.
Trafiły do mnie z interwencji jednej z organizacji.
Były troszeczkę chore, początki kk, ale leczenie bardzo szybko przyniosło doskonałe efekty. Już nie ma śladu po jakiejkolwiek chorobie.
Są oczywiście śliczne, zapowiadają się na niezłe słodziaki
Marzyłabym o wspólnym dla nich domku, bo widać, że bardzo się nawzajem potrzebują.
A oto dziewczynki
DARIA - czarna z jedną jedyną białą plamką na szyjce
SARA - czarno-biała o uroczym pysiu


Napisane:
Nie cze 28, 2009 13:03
przez delfinka
Aia pisze:śliczne kocinki
długonogie jak modelki

ktoś powinien się w nich zakochać


Napisane:
Nie cze 28, 2009 23:33
przez delfinka
Sara i Daria pokazują swoje pysie


Napisane:
Pon cze 29, 2009 22:20
przez vega013
dellfin612 pisze:Sara i Daria pokazują swoje pysie

Najpiękniejsze, najsłodsze pysie na świecie

Ja już je kocham


Napisane:
Wto cze 30, 2009 23:24
przez delfinka
Dziewczynki są już oswojone, łagodne, zaszczepione
całkiem gotowe do ruszenia w szeroki świat


Napisane:
Śro lip 01, 2009 9:27
przez vega013

Napisane:
Śro lip 01, 2009 10:35
przez Bazyliszkowa
Kciuki za kochający domek!

Napisane:
Śro lip 01, 2009 12:01
przez delfinka
Dziewczynki nie chcą jeść
ale humorki dopisują
jednak nie podoba mi się to


Napisane:
Pt lip 03, 2009 21:53
przez delfinka
Sara 1,5 h temu odeszła [*]
Podobnie jak Daria.
Obie siostrzyczki będą razem, obok siebie.
Opinia lekarzy po ich śmierci - PANLEUKOPENIA
Wczoraj pół dnia szukałam dla niej pomocy, ratunku.
Jeździłam do lecznicy. Wydzwaniałam po lecznicach.
Chciałam, aby podano jej krew, ozdrowieńca lub zdrowego szczepionego kota. To miał być taki cudowny lek.
Bokirka Vegi czekała razem z opiekunami, aby zostać uzdrowicielką.
Wszyscy mi mówili, że albo nie mają wirówki, albo nigdy tego nie robili, albo że to nie pomoże.
Wszędzie odmowy. Żadnej pomocy.
W nocy, tuż przed 22.00 dodzwoniłam się do lecznicy w Radości.
Tam lekarka powiedziała, że mają wirówkę, ale to nie takie proste.
I wtedy po raz pierwszy usłyszałam słowa nadziei: trzeba dzwonić banku krwi. Całodobowy. Dostałam numery telefonów.
Zadzwoniłam. Lekarz po drugiej stronie, po wysłuchaniu mojej opowieści i błagania o pomoc, bo ta kotka musi żyć, zadał mi mnóstwo pytań.
Na koniec powiedział: mam jedną jedyną jednostkę surowicy. Ale to lekarz prowadzący musi do mnie zadzwonić i rozmawiać.
Pognałam znowu do domu po Sarę i razem do lecznicy. Strasznie żałowałam, że jeszcze tego dnia postanowiłam odebrać z Koterii kocice i odwieźć na ich miejsce. Zabrało mi to mnóstwo czasu.
Nasza pani doktor od razu tam zadzwoniła i prosiła o rezerwację tej jednostki na moje nazwisko. Sara po podaniu leków została w lecznicy, a ja miałam czekać do rana na telefon, kiedy po tę surowicę pojechać i wykupić.
Czekałam do południa. Sara żyła. Po godzinie już byłam na miejscu. Nie miałam po co czekać. Malutką tylko wygłaskałam, wycałowałam, delikatnie przytulałam. Delikatnie, aby nie poruszyć wenflonu.
Pojechałam, miałam dzwonić po paru godzinach dowiedzieć się, jak sytuacja wygląda.
I była słabiutka. Nie mogłam do niej jechać od razu. Musiałam wykonać zleconą robotę. Potem pojechaliśmy razem z mężem.
Spojrzałam i zobaczyłam, że to już koniec. Cudowny lek nie zadział.
Odeszła godzinę później.
To koniec wątku.
Miał być piękny, radosny ze szczęśliwym zakończeniem.
Nie spodziewałam się takiego.
Jest mi bardzo przykro, że pod moją opieką stało się tym malutkim ślicznym kochanym kotusiom takie zło.
Żadnym następnym już takiej krzywdy nie zrobię.