Dzień dobry, Kochane.
Zacznę od cytatu:
Kaprys2004 pisze:Uświadomiłam sobie, że o Kreseczce i Kropce, o nich, ani o ich przybyciu do mnie nie napisałam ani słowa..
Dziewczynki trafiły do mnie w styczniu (czy w lutym) 2010 r.
Nie byłam w tym "schronisku", ale po wyglądzie i zapachu dziewczyn mogłam stwierdzić jakie tam panują warunki.
Nie mówię już o fakcie, że Kreska jest na 1000% spokrewniona z kociakiem, którego wyadoptowałam w styczniu.. Są identyczni na "twarzy".. Może to jego mama, może siostra? Nie wiem, ale na pewno są z jednej rodziny.
Po przywiezieniu do domu nie dało się dziewczyn nie wykąpać, tak były zasmrodzone. Białe było żółte. Czarne - brązowe.. Były to moje pierwsze kocie kąpiele, ale dzięki ich ugodowym charakterom, przebiegły spokojnie. Kreseczka spokojnie dawała się wysuszyć suszarką, nie przeszkadzało jej że coś mocno na nią dmucha, Kropka denerwowała się i atakowała ciepłe powietrze. Teraz zazwyczaj siedzi przy moich nogach, kiedy suszę włosy schylona i wiuw ciepłego powietrza jest już dla niej chlebem powszednim
Co do ich stanu, to już od wielu miesięcy wszystko jest jak być powinno, sierść błyszczy, białe fragmenty są białe, czarne - czarne.
Dziewczyny jednak na zawsze będą miały pamiątki po miejscu urodzenia: stan uzębienia i dziąseł nie za dobry, Kropeczka nie ma już kilku zębów, same wypadły
, poza tym ma nieco przymglone lewe oczko po kk, a Kreseczka fluka noskiem, mimo różnych leków jakie brała. Pewnie trzeba uznać, że taka jej uroda. Są jakieś pomysły na badanie zatok i może wprowadzimy je w życie.. Nie wiem jednak czy ta przypadłość pozwoli mi ją wyadoptować. Przede wszystkim: czy chcę ją wyadoptować.. Bo jest tak krucha, że chcę sama mieć pieczę nad tym jej nieustającym flukaniem.. A poza tym, trzeba amatora, żeby chciał chorawego kotka..
Kropcia jest zdrowa, nic nigdy jej nie było, ew. jakiś drobny katarek.. Do adopcji się nadaje.. Ale też mam wrażenie, że to kruche stworzenie i też trafiła do wątku "Milusińskich" z pewną taką nieśmiałością..
Ilekroć ktoś ma do czynienia z kotami z Serocka, mówi jedno: zabiedzone do granic, ale równie przesympatyczne i urokliwe. Ich kochać nie można.
To prawda, dwie panienki K & K są moim cieniem, zawsze przy mnie. Czy śpię, czy chodzę, czy tylko na moment wstaję z łóżka..
Kropka myje nawet ze mną zęby, mimo, że koty nie za bardzo lubią zapach mięty. To jej jednak nie przeszkadza być 3 cm od mojej twarzy i zajmować się lecącą wodą, obserwować ją i atakować co chwila łapką
Wesolutkie i spokojne zarazem. Ciekawskie, jak to koty.. Przyjacielskie, zero agresji.. Cudne charaktery. Złote oczy zawsze uważnie mnie obserwują..
Dziewczynki są malutkie i drobniutkie.
Kreska, wygląda na półrocznego kociaka, a ma ok. 2 lat. Waży 2,5 kg.
Kropka jest równie drobniutka, łapeczki są malusie, ale jest dużo grubsza od Kreski. Waży ok. 3 kg (może ciut ciut powyżej).
Wątek kotów z Serocka:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1& ... 2&start=15Wątek pokrewny:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=110229"Schronisko" w Serocku:
Zofia&Sasza pisze:Przy kolegach cieplej i raźniej
Miniczarnulek o złocistych oczkach (sobowtór mojej Sissi, tyle, że ona ma 7 miesięcy, a on/ona kilka lat
)
Sen pozwala uciec od koszmaru
Czy ktoś nam pomoże?
Zabierzesz mnie stąd?
Ta ostatnia kicia jest na pewno rodziną Kropki.... Głowę daję, że Piotruś też..
Zofia&Sasza pisze:Koteczka mini, wielkości kociątka. Najgłośniejszy traktorek świata!
Kolejny miziak. W stosunkowo dobrym stanie.
W każdym kątku po dzieciątku. Szafka kuchenna.
Trochę tu cieplej...
Oj, łapią!
Ta przedostatnia - rodziną Kreski..
Tam każdy kot jest krewnym kolejnego..
Dzisiaj rano po trzech dniach choroby odeszła Kropeczka, zwana Małgosią.
Najsłodsza istota, jaką może wydać świat. Pozbawiona złości, wesoła, zwariowana, grubiutka beczułka z falującym w biegu brzuszkiem.. Nie ważyła nawet 3 kg. Chodząca miłość i radość. Najlepsza ciocia i opiekunka dla wszystkich nowych kotów, przyjaciółka nieznanych nawet ludzi. Niech żałują ci, którzy nie chcieli adoptować zwykłego białego kota w czarne kropki, przygrubego, z jednym zamglonym oczkiem. Ja dzięki temu za to byłam tą szczęściarą, że mogłam od niej przez kilka lat dostawać tony miłości. Żałuję, że nie tuliłam jej więcej, że wiecznie jestem w biegu, bez czasu na najważniejsze, że brałam się po pracy za domową robotę, zamiast tylko trzymać ją na rękach i miziać, miziać, miziać.. Tylko że w jej przypadku powinnam rzucić pracę i mieć obsługę do wszystkich czynności, bo ona z rąk by nie chciała schodzić..
W poniedziałek rano jeszcze wskakiwała na umywalkę i piła wodę z kranu, bawiła się nią, chowała się - jak to ona - do górnych pokryw przy sprzątaniu kuwet, wygłupiała się, choć od niedzielnych wieczornych mizianek wiedziałam, że dziwnie głęboko i nierówno oddycha i muszę z nią biec do lekarza. W poniedziałek okazało się na usg, że ma bardzo chore, rozrośnięte serduszko i płyn w klatce piersiowej (w płucach?), ściągnięto 100 ml. Poza tym wyszło, że coś jest niedobrego w dole brzuszka, ale konieczne jest specjalistyczne usg. Wczorajsze usg pokazało że prawdopodobnie też ma chłoniaka głęboko w jelitach, ale nie zdążyliśmy zrobić biopsji. Miała być w poniedziałek. Gocha zadecydowała, że nie chce się już mierzyć z bólem, niemocą i o 8.00 podjęła swoją ostatnią decyzję. W domu, wśród swoich, będąc kochaną.. Koty, które przez ostatnie dni bardzo przy niej chodziły zaniepokojone, zaglądały do niej, sprawdzały, ogrzewały swoim ciałem, dzisiaj rano wyjątkowo nie absorbowały nas sobą, były cichutko na swoich miejscach. Dały jej odejść w spokoju, bo dzisiaj był jej dzień, była najważniejsza. Dzisiaj wieczorkiem wybieramy się na wycieczkę. Już wymyśliłam dla niej piekne miejsce pod serbskim świerkiem. Mam nadzieję, że jej się spodoba.
Gdzieś dwa lata temu zaczęła warczeć na Lesia. On też do niej przestał mieć cierpliwość i czasem się zwarły. Może już wtedy zaczęła być chora? Choć robiliśmy badania, nic poważnego nie wychodziło. Trzy lata temu echo serca coś tam pokazało, ale nic mocno niepokojącego. Małgosia przez pół godziny podczas tego badania leżała zadowolona na plecach i dawała się miziać aparatowi. W poniedziałek w nocy wstałam, żeby sprawdzić jak się ma, czy poduszka ją dobrze grzeje. Leżał na niej Lesio, ogrzewając ciałkiem, a Małgosia mruczała zadowolona.
Kot niemożliwie dobry..
Dopatrzyłam się, że nie wpisałam w tym wątku śmierci Julitki. 2 czerwca ... tylko zabijcie - którego roku? 2012? Dziewczyneczka, która została przyniesiona 11 listopada 10 miesięcy wcześniej na poduszce do schroniska w Piotrkowie Trybunalskim. Podobno została znaleziona na klatce schodowej, więc ją łaskawcy przynieśli do schroniska. Po co się miała marnować taka młoda, domowa kocia. Jokot akurat miał akcję ratowania maluchów z pp z tego schroniska i zabrał ją również do Warszawy. Zaraziła się pp podczas podróży, ale Doktor Maciej ją uratował 30 listopada. 10 miesięcy później jechałyśmy na operację wpatrzone w siebie. Odchodziło moje ukochane stworzonko wpatrzone we mnie zawsze jak w obraz. Ona tak patrzyła - centralnie w oczy. Nigdy nie cofała wzroku. To nie było wyzywanie, a miłość. Ona wiedziała, że się żegnamy. FIP. Odeszła nagle, w ciągu kilku dni. W brzuszku zaczął zbierać się płyn i ten sam Doktor Maciej pozwolił mi być przy operacji. Okazało się, że ratować już nie ma jak. Nawet jeżeli oczyści i zaszyje, to Julisi da to tylko kilka dni życia. Za bardzo ją kochałam, żeby dać jej się męczyć. Byłam szczęśliwa, że chociaż mogę trzymać ją za łapki i przeprowadzać na Drugą Stronę. No i też jej powiedziałam, że się spotkamy i żeby czekała, choć - mimo tęsknoty - nie będę się jeszcze do niej śpieszyła.. Muszę tu jeszcze coś porobić, kimś się poopiekować..
Ponieważ tu nie zaglądam, to nie napisałam też o tym, że dwa lata temu, w grudniu 2015 r. trafiły do mnie działkowe koty na oswojenie. Jokot sterylizował i ratował koty z leśnych działek i ze stadniny za Warką. Do mnie trafiło trzech chłopaków i dziewczyna. We wrześniu 2016 r. bury chłopczyk dostał piękny domek i nowe imię - Misio, a dziewczynka Atria kilka dni później była uprzejmia zrobić dziurę w siatce na balkonie (już dawno siatka jest naprawiona) i wyskoczyła z trzeciego piętra. 100 ogłoszeń, wiele rozmów telefonicznych, biegania na wskazane miejsca + tysiąc godzin nocnych poszukiwań nie dały spodziewanego rezultatu. Atria najprawdopodobniej żyje jako wolny kot, podobno łowi w stawie kaczki i.. chyba jest zadowolona. W przeciwieństwie do mnie, bo ja szczególnie każdej jesieni i zimy jestem zrozpaczona perspektywą chłodnych nocy i głodu.. Na szczęście tu gdzie mieszkam jest kilku karmicieli i koty nie są zamożone głodem, ale wolałabym ją mieć u siebie, nawet gdyby miała być mniej szczęśliwa (egoistka ze mnie).. Pozostałe dwa chłopaki mają się dobrze i są moimi domownikami. O jednego pewnie ludzie by się bili, bo jest przepiękny, o ile ktoś lubi biało-czarne koty z dłuższym futerkiem. Bisio jest jednak nadal dzikawym dziczkiem.. Od dwóch lat podchodzi ew. do dłoni, ale należy zapomnieć o tym, że można go pogłaskać. Ew. można go sobie upolować po bitwie, warczeniu, straszeniu, może i ugryzieniu, a wtedy na rękach po kilkunastu minutach może się rozluźnić, a jak będzie czesany, to nawet przymknie oko z rozkoszy, albo będzie miał je szeroko otwarte i będzie się dziwił, że w ogóle człowiek może być miły..
Drugi, czarnuszek, dostał na imię Kubuś, bo jest takim małym.. Kubusiem.. Jak jest głodny, to daje się miziać, ale nasycony wprawdzie chodzi za człowiekiem, jest wpatrzony w oczy, mruczy, ale robi sobie jaja i ucieka, jak chce się go dotknąć.. Być może oni również woleliby zostać w tym rodzinnym lesie..? Ale ja nie wolę..
Dziewczyny, przedwczoraj rano wstałam zrozpaczona, przeklinałam i płakałam, obiecując sobie, że jak ta moja jedenastka wymrze, to już nigdy nikogo.. żadnego kota, żadnego psa.. Żeby nie cierpieć tracąc. No tylko co, jeżeli znowu ktoś będzie potrzebował pomocy..?
Na razie odpowiedzi nie mam. Dobrze, że istnieją tabletki ziołowe na uspokojenie, koty są szczęśliwe, że je używam, a ja, że one są szczęśliwe.. Jedyne za co mogę być wdzięczna losowi, że te moje dzieciaki - jeżeli już miały odejść - to odchodziły szybko i długo nie cierpiały. Choć tak najbardziej, to chciałabym mieć je przy sobie wszystkie, żywe, zdrowe, kochające, czyli takie jak były..