» Pt mar 13, 2009 18:16
Kicie poznałam ok 4 lat temu z hakiem.Była może wiosna, może wczesne lato?.Wypatrzyła ja kociolubna Lusia (za TM). Moja jamniczka.Na spacerze wzdłuż płotu pobliskiego stadionu uporczywie wspinała się na murek ,machała ogonem i patrzyła na mnie z wyrzutem. Okazało się,że na terenie pomiędzy parkanem a garażami ktoś zrobił zadaszenie na miski i prowizoryczna budkę. Urzędowała tam Kicia z 2 "niemłodych" młodych:kotek i kotka. Kićka podeszła do mnie jak do starej znajomej.Drobiła nóżkami, podniesiony ogonek i wielkie szczęście przy witaniu.Zaczęłam przynosić jedzenie-bo widać było,że koty głodne.Od pracowników pobliskiego baru dowiedziałam się,że kotka pojawiła się znikąd i praktycznie zaraz urodziła.Oni dokarmiali ja barowym jedzeniem i zrobili zabezpieczenia i budkę.Przejście między garażami miało postawiony "płotek" by żaden pies tam się nie dostał. I tak co rano Kicia czekała.Mała kotka (Arwena)bardzo podobna do mamy ma dom u mojej koleżanki.Synek Bury Pikus to dzikus nad dzikusami. A kotka w jakimś momencie znikła. Szukaliśmy, wołaliśmy i nic. Nie było jej ze 3 miesiące. A potem pojawiała się ,siedziała na śmietniku witała z radością .Czekała az zniesiemy żarełko a potem nie oglądając się na nas uciekała. Mąż zrobił budkę ogaconą i wyłożona polarkami.Cała zimę nosiliśmy jedzenie w stałe miejsce.Znikało ale czy to ona jadła czy tylko Pikus, który został na terenie-nie wiem. Rzadko ą widywaliśmy.Wiosną gdy wywieszałam pranie, z okna zobaczyłam szarą kulkę.Wróciła. "Rzuciła" mi się na rękę. Ma zwyczaj podskakiwania do dłoni jakby nie mogła się doczekać aż ta zacznie ja pieścić. Pieszczocha z niej niesamowita. A potem w późnym latem znikła znowu. Nie było jej bardzo długo. Chodziłam ,pytałam i dopiero któreś z dzieci powiedziało,że wzięła ja pani z bloku -a pani jest trochę niezrównoważona.Podobno karmiła tja samym chlebem. Okazało się,że była w ciąży, urodziła a jej dzieci potopiono na jej oczach(dzieciak dosłownie tak powiedział)! Sąsiadka ustaliła adres i wybrała się do niej.Potem ja. Nikt nie otwierał, nie pomagało walenie i nawoływanie. Gdy miałam iść po pomoc do TOZ-u pani zmarła i Kicia została wywalona przez córkę na chodnik przed samą zimą.Chuda bardzo, z pełnymi mleka sutkami i tak przestraszona,że uciekała od wyciągniętej reki. Zaszyła się gdzieś w sobie tylko znane miejsce. Widzieliśmy ja bardzo rzadko i w różnych porach. Jednak jedzenie znikało. A budka miała koci zapach.Pracownicy baru mówili,że czasami ja widują. Minęła zima i Kicia pokazała się, przyjazna i mrucząca. Co rano czekała na nas. Mijało lato .I znów przepadła! Historia powtórzyła sie. Pokazała sie w zimny mokry dzień. Czekała spokojnie na mnie. Przez przypadek dowiedziałam sie gdzie była i to od samego pana, który ja trzymał u siebie i wywalił bo:nie siedzi na kolanach, nie pozwala sie głaskać,miauczy , ucieka, drapie meble,bo... Teraz wziął jamnika! Zastanawiam sie czy kiedy "ginęła" to właśnie z powodu przygarnięcia przez ludzi a potem została wywalana. Przychodziła rzadko z reguły późno w nocy na ostatnie wyprowadzenie psa. Głodna jedzenia i kiziania. Szybko załatwiała jedno i drugie i uciekała do dzieci. Bo urodziła maluchy ale w takim miejscu,żeby nikt ich nie skrzywdził. Pod koniec lipca dopiero odkryłam,że urzęduje na terenie składu budowlanego. Odkryłam? Kicia sama wybiegła w podskokach.Usłyszała jak wołam psa. Jej małe były już sporawe i tak dzikie ,że nie chciały jeść jak widziały człowieka. Zostały dwie kotki Bura i Czarna-mniej dzikie przestały być dopiero niedawno.A Mama zaczęła "dobrowolnie zażywać" tabletki ale czy to którejś nie wzięła czy odporna była-znowu zaszła w ciąże. Urodziła we wrześniu 4 koty. Wyłapane przez nas w grudniu-3 juz wyadoptowane. Mała najsłabsza , długo chora, jeszcze jest z nami. Nadaje sie już do adopcji ale jakos nikt jej nie chce. Pytają i rezygnują.Prosta przyczyna-nie jest miziata. Kićka zimę spędziła albo na terenie garaży w budkach,albo w barakowozie na terenie składu. Jednak zawsze na jedzenie czekała przy barakowozie. Teren ogrodzony mogła jeść spokojnie. Kicia prawie zawsze czeka na mnie raniutko. Na swoim murku.Jak sie spóźniałam, to pod sosenka i widząc mnie wybiegała na spotkanie karcąc za opieszałość. Zawsze musi sie przywitać a potem truchta z podniesionym ogonkiem do miseczek. Mruczy cos do mnie i opowiada. Nigdy nie rzuca sie na jedzenie dopóki nie zostanie pogłaskana i wydrapana. Jest kocia damą. Nie chowa urazy. Złapana i "ciachnięta" ze spokojem znosi swoje uwiezienie. Nie boi sie odgłosów domowych i korzysta z kuwetki. Tylko grucha aby ja głaskac.Ugniata i barankuje, wywala brzuszek...Warczy na nasze koty .Gdy ja wypuszczę o ona pofukuje na zwierza za drzwiami - a zobaczy moja karcącą minę ,to sama wchodzi do klatki! Raz nie domknęłam drzwi. Ot gapa. Kićka zjeżona wyskoczyła do Angela.Jednak na moje stój-zahamowała az przysiadła i wróciła do pokoju. A słysząc moje "nie wolno ,idź do siebie" wlazła do klatki! A może mi sie śniło?Nie gryzie i nie wyciąga pazurków. Fuczy tylko jak jej coś nie pasuje i lekko pomiaukuje.
Jestem zdziwiona ,że po tak długim pobycie na "łonie natury"i po licznych przejściach jest takim pogodnym i uroczym kotem. Dobrze ułożonym i niezwykle miziatym.
Taka jest historia Kićki. Strasznie tego duzo i troche chaotycznie.Trudno kilka lat zebrać w kilku słowach.
Jak dziś chyliłam okno i Kićka usłyszała odgłosy z podwórka, zaczęła powarkiwać i aż cofnęła się. Wie kiedy źle robi (chodzi o warczenie pod drzwiami na nasze domowe). Wraca z niewinną minka, zagląda w oczy i obciera sie o nogi pomrukując:ja tylko żartuje z domowych pieszczoszków...mrru,mruuuuuuu
Ostatnio edytowano Pt mar 13, 2009 19:58 przez
ASK@, łącznie edytowano 1 raz
Dla naszych Słoneczek [*] Kochamy i tęsknimy.