ŁÓDŹ, biało-rudy szczęściarz - w DS :)

Znalazłam go na chodniku, metr od ulicy, pod sklepem. Rudo-biały, młody (ok.2-letni), siedział taki zagubiony i wpatrywał we mnie swoje oczyska. Ledwo wyciągnęłam rękę i już strzelał baranki
- oswojony, domowy, właśnie poznał jak to jest stracić dom i wylądować na ulicy; jak to jest być w obcym miejscu, bez ludzi co cię dopieszczają, bez tej ręki która cię głaszcze i karmi. Chciałam wejść do sklepu i spytać czyj on, ... dlaczego tak sam siedzi, ... od kiedy...
Nie zdążyłam! Ze sklepu wybiegł Pan, zaczął "machać" na kota nogą, krzycząc: "i jeszcze jacyś ludzie mi tu go karmią!!!"
no co?!? Złapałam kota na ręce i czmychnęłam nie mówiąc nawet do widzenia ....
bo nie warto było .......
doniosłam go na bezpieczniejszy teren - bez ulic z samochodami, bez panów ze sklepu... ale z dzikimi kotami które może go zaraz pogonią... chodziliśmy sobie tak chwilkę. ja zadzwoniłam do cioci elfridy i "ofkors właśnie w tym momencie musiał się pojawić "uszkodzony" młody gołąb i musiałam rozdzielać towarzystwo
podprowadziłam kociastego do wejścia do swojej pracy i nakarmiłam tym co miałam. a on tak się swojsko poczuł w tym miejscu, a ja nie miałam transporterka ani pomysłu gdzie go dać, komu go wcisnąć ... a on taki ucieszony spokojną "okolicznością przyrody", okolicą pełną zieleni - odważyłam się go spuścić z oczu na chwilkę i wbiec do miejsca swojej pracy po mokra karmę a nie suche "chrupki"... i tak się zaczęło
wracam. kota ani widu ani słychu. szukam i szukam z puszką w reku by dać coś jeszcze lepszego by ściągać go na karmę w jedno miejsce.... wzbudzając podejrzenia i zaczepki obiegłam cały możliwy okoliczny teren. .. "nieee, nieeeeeeee. kota szukam. rudo-biały" widział go Pan???"
kota nie ma.
no są quasibudki dla kotów.
no najedzony był...
no kurcze..
się znajdzie - musi!
wracamy tam z cioteczką Elfridą - gołębia do ptaszarni; kota luknąć...
gołąb jest; kota dalej nie ma <szok> co on zadomowił się raz dwa czy jak? wróci? ...
musi wrócić na karmienie! tu i tak będzie bezpieczniejszy niż tam gdzie go złapałam
... jutro ...
...
przyjeżdżam do pracy z transporterkiem następnego dnia (szkoda kota. zupełnie oswojony - muszę go znaleźć!) byłam bardziej obpakowana suchą karmą
szukam / coś popracuje i robię nowy obchód za kotem / szukam i w końcu dzwonię do cioci Elfridy, że dzisiaj fiasko
idę na żale do koleżanki opowiedzieć, że kota szukam i że trzeba u przyjaznych osób info zostawić, że na terenie gdzieś jest taki a taki kot zupełnie domowy i mi go łapać... pożalić się chciałam - a koleżanka na dzień dobry "tam i tam" próbowali mi kota wcisnąć biało-rudego ...
...
wbiegam z transporterkiem i co widzę?
rudo-biały lew kanapowy i prezes jego fanclubu
"chcesz go zaaabrać? to dzwonię do reszty by się z nim pożegnali" ...
prawie-tymczas spadł mi z nieba...
mamy kilka dni na znalezienie mu domu
cioteczka Elfrida wzięła na siebie wstępną weryfikację domków
domki... domki...
edit: Leoś już wykastrowany. Leczymy uszka - świerzb

Nie zdążyłam! Ze sklepu wybiegł Pan, zaczął "machać" na kota nogą, krzycząc: "i jeszcze jacyś ludzie mi tu go karmią!!!"
no co?!? Złapałam kota na ręce i czmychnęłam nie mówiąc nawet do widzenia ....

doniosłam go na bezpieczniejszy teren - bez ulic z samochodami, bez panów ze sklepu... ale z dzikimi kotami które może go zaraz pogonią... chodziliśmy sobie tak chwilkę. ja zadzwoniłam do cioci elfridy i "ofkors właśnie w tym momencie musiał się pojawić "uszkodzony" młody gołąb i musiałam rozdzielać towarzystwo

podprowadziłam kociastego do wejścia do swojej pracy i nakarmiłam tym co miałam. a on tak się swojsko poczuł w tym miejscu, a ja nie miałam transporterka ani pomysłu gdzie go dać, komu go wcisnąć ... a on taki ucieszony spokojną "okolicznością przyrody", okolicą pełną zieleni - odważyłam się go spuścić z oczu na chwilkę i wbiec do miejsca swojej pracy po mokra karmę a nie suche "chrupki"... i tak się zaczęło

wracam. kota ani widu ani słychu. szukam i szukam z puszką w reku by dać coś jeszcze lepszego by ściągać go na karmę w jedno miejsce.... wzbudzając podejrzenia i zaczepki obiegłam cały możliwy okoliczny teren. .. "nieee, nieeeeeeee. kota szukam. rudo-biały" widział go Pan???"
kota nie ma.
no są quasibudki dla kotów.
no najedzony był...
no kurcze..
się znajdzie - musi!
wracamy tam z cioteczką Elfridą - gołębia do ptaszarni; kota luknąć...
gołąb jest; kota dalej nie ma <szok> co on zadomowił się raz dwa czy jak? wróci? ...
musi wrócić na karmienie! tu i tak będzie bezpieczniejszy niż tam gdzie go złapałam

...
przyjeżdżam do pracy z transporterkiem następnego dnia (szkoda kota. zupełnie oswojony - muszę go znaleźć!) byłam bardziej obpakowana suchą karmą
szukam / coś popracuje i robię nowy obchód za kotem / szukam i w końcu dzwonię do cioci Elfridy, że dzisiaj fiasko
idę na żale do koleżanki opowiedzieć, że kota szukam i że trzeba u przyjaznych osób info zostawić, że na terenie gdzieś jest taki a taki kot zupełnie domowy i mi go łapać... pożalić się chciałam - a koleżanka na dzień dobry "tam i tam" próbowali mi kota wcisnąć biało-rudego ...
...
wbiegam z transporterkiem i co widzę?
rudo-biały lew kanapowy i prezes jego fanclubu
"chcesz go zaaabrać? to dzwonię do reszty by się z nim pożegnali" ...
prawie-tymczas spadł mi z nieba...

mamy kilka dni na znalezienie mu domu
cioteczka Elfrida wzięła na siebie wstępną weryfikację domków

domki... domki...
edit: Leoś już wykastrowany. Leczymy uszka - świerzb