Darł sie jak gdyby go ktoś obłupiał ze skóry żywcem i solił.
To było w piątek.
Drugi kotek, płci jeszcze nieznanej, zabunkrował się w piwnicach i nie wychodził. Nie pomagały prośby, groźby, kicianie, miauczenie, grzechotanie chrupkami.
Zniechęcona zostawiłam klatkę karmicielce aby zasadziła się na drugiego w sobotę rano. Złapany maluch pojechał na tymczas do Andy, ja, wraz z Katią80, w ramach zregenerowania nadszarpniętych połowicznie udaną łapanką nerwów poszłam do kina na "Królową". Tam moje poczucie estetyki zostało podbudowane wspaniałym RP English w wykonaniu Hellen Mirren. Zasłuchałam się i zapomniałam o kocie.
W sobotę- fiasko. Pani, niedokładnie słuchająca moich objasnień w kwestii obslugi klatki-łapki nie domnkęła jej z drugiego końca i drugi maluch, zwabiony głodem, czmychnął z klatki do komórki.
Za to w niedzielę- pełny sukces. O godz. 7 rano dostałam telefon ,z e małe "coś" się złapało. Pojechałam i przywiozłam śliczna szylkrecię, toczka w toczkę jak Dorotka, tylko o ton jaśniejszą.
Kocurek też wrócił do mnie. Siedział u Andy non stop w wersalce i płakał. Nie dawał szans na oswojenie...
Od razu oba maluchy pojechały do wetki na przegląd i zostały zaszczepione.
Teraz mieszkają w klateczce, kuwetkują, jedzą jak smoki.
Diana już mruczy, Karolek dopiero wczoraj przestał syczeć...
Fotki za sekundę.



Diana:



Karol:


