Był domowym kotkiem. Ktoś go wyrzucił - na podmiejskie działki, bo tam sobie poradzi

I radził sobie - póki działkowicze dokarmiali. Przyszły przymrozki, dobrych ludzi zabrakło, koty musiały zająć się sobą same. Bałwanek przypałętał się na działkę ciotki i wujka, bo tam mógł wyjadać karasie z sadzawki

Kiedy się prawie utopił, ciotka zdecydowała, że jedzie do Krakowa. Ponieważ rodzinę mam niewydarzoną

w ciagu ostatniego tygodnia: kot czmychnął z transportera na osiedlu, odnalazł się następnego dnia; prawie wypadł z balkonu, został wciagnięty za ogon, gdy 3/4 kota wisiało na wysokosci 5 pietra, drąc się niemiłosiernie (no bo rezydentka nie wychodzi na balkon, więc im do głowy nie przyszło...); został prawie zezarty przez rezydentkę - jasnie księżniczkę, która sobie nie życzy.
No to w końcu trafił do nas

Tego samego dnia telefon od ciotki: nie szukajcie domu, moja kolezanka go bierze, ale dopiero za parę dni - Jak się okazało: dom kastrować nie będzie, bo szkoda kasy, nie będzie karmił

, bo to głupota, wiskas w końcu taki drogi, niech żre resztki ze stołu jak głodny, a tak w ogóle to ona kotów nie lubi, więc weźmie go na tydzień, na próbę i zobaczy czy kot jej pasuje...
Finał łatwy do przewidzenia - kocurek ciagle szuka, rodzina obrażona, skacze sobie do oczu
Bałwanek - ma ok. 3,5 m-ca (wg weta mniej) Kuwetkowy, został odrobaczony i odpchlony, trochę jeszcze kicha (kąpiel w sadzawce + noc poza domem zrobiły swoje), ale to opanujemy

Jest CUUUDNY

Puchaty, tłusciutki, śnieżnobiały ze srebrnymi łatkami. Przytula się do ludzi, ciumka sukę, mrrruczy i nie rozrabia (wg mnie udaje

, nie wierzę w grzeczne kociątka

)
Zdjęcia wkrótce...